Z kilkudziesięciominutowym opóźnieniem, co rusz ogłaszanymi przerwami, przy wtórze protestów działaczy oświatowych przed Sejmem i przekleństw polityków w eterze, za to bez ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka – ruszyły poselskie prace nad forsowanymi przez szefa MEiN zmianami prawa oświatowego zwanymi lex Czarnek.
Lex Czarnek w trybie hybrydowym
PiS dołożył starań, żeby nie powtórzył się niefortunny wypadek z połowy grudnia. Wówczas z powodu nieobecności jego posłów na posiedzeniu połączonych komisji edukacji i obrony narodowej opozycja przegłosowała zawieszenie prac nad ustawą krytykowaną przez niemal wszystkie środowiska oświatowe i samorządowe. Dlatego na 4 stycznia trzeba było ustawić kolejne podejście do pierwszego czytania.
Tym razem zarządzono obrady w trybie hybrydowym. Pozwalało to wziąć udział w głosowaniach także tym posłom, którzy nie mogli lub nie chcieli pofatygować się na Wiejską osobiście. Opozycja znów była w komplecie. Mimo to nie udało się ani odsunąć rozpoczęcia procedowania do czasu, gdy na posiedzeniu pojawi się minister Czarnek (to on miał uzasadniać ustawę, zamiast niego przyszedł zastępca Dariusz Piontkowski), ani przyjąć żadnego innego z licznych wniosków posłów Koalicji Obywatelskiej czy Lewicy. Dwoma, trzema głosami upadały zarówno wnioski o odrzucenie projektu w całości, jak i o wysłuchanie publiczne czy też utworzenie podkomisji do dalszych prac nad ustawą.
Lex Czarnek. Co zakłada?
Przypomnijmy, projekt zwany „lex Czarnek” przewiduje absurdalne wzmocnienie wpływu kuratorów na dyrektorów i codzienne funkcjonowanie całych szkolnych społeczności. Szef MEiN wycofał się co prawda z niektórych planowanych początkowo zmian – głównie chodzi o zwiększenie liczby urzędników kuratoriów w komisjach konkursowych na stanowiska dyrektorów. Mają być wybierani jak dotychczas, z zachowaniem formalnej równowagi między liczbą urzędników kuratoriów a liczbą przedstawicieli organów prowadzących (czyli samorządów) w komisjach.
Jest to jednak oceniane jako gest czysto symboliczny, zwłaszcza że w świetle nowych przepisów kurator może dyrektora de facto samodzielnie odwołać z bliżej niesprecyzowanych powodów. Krystyna Szumilas z KO zwracała uwagę na pokraczność tego rozwiązania w sytuacji, gdy to samorząd dyrektora zatrudnia. – Jeśli kurator odwoła dyrektora, a on zgłosi się do Państwowej Inspekcji Pracy i wygra sprawę przed sądem pracy, odszkodowanie będzie mu płacić nie kuratorium, a samorząd – podkreślała posłanka. Kolejne poprawki opozycji wycofujące lub łagodzące te przepisy także zostały odrzucone.
Obsesje ministra edukacji
Wśród autopoprawek MEiN znalazła się jeszcze ta, że kurator ma 30 dni na wydanie opinii o tym, czy organizacja pozarządowa może przeprowadzić zajęcia na terenie szkoły, a niewydanie opinii w tym terminie jest równoznaczne z wydaniem opinii pozytywnej. I to jednak w praktyce niewiele zmienia. Gdyby np. z powodu ostrego konfliktu czy aktu przemocy w szkole dyrekcja chciała zaprosić do przeprowadzenia warsztatów wyspecjalizowane stowarzyszenie – co zdarzało się dotychczas nierzadko – czekanie miesiąc na zgodę mija się z celem.
Szef MEiN o tym jednak nie myśli. Jeszcze w grudniu otwarcie deklarował, że dla niego „najważniejszy jest przepis, który pozwoli kuratorom na reakcję – na wniosek rodziców – w sytuacji, kiedy do szkół będą chciały wejść organizacje pozarządowe z treściami, które są niestosowne, niewłaściwe i demoralizujące”. Co pozostaje spójne z innymi ministerialnymi obsesjami wyrażanymi w diagnozach, że „lewica i lewactwo mają świra na punkcie twardej edukacji seksualnej, które demoralizuje dzieci”.
Par excellence szkoła hejtu
Dalsze prace nad projektem lex Czarnek przewidziane są już na najbliższym posiedzeniu plenarnym, które zaczyna się w przyszłą środę. Dodajmy, że do Sejmu trafił też już projekt tzw. lex Wójcik (od nazwiska inicjatora – min. Michała Wójcika) przewidujący wprowadzenie dodatkowych sankcji karnych dla dyrektorów szkół – do ośmiu lat pozbawienia wolności – w razie niedopełnienia obowiązków lub nadużycia uprawnień, jeśli w ich wyniku ucierpi dziecko. Na razie nie wiadomo, kiedy posłowie tymi zmianami się zajmą, ale zostały już skierowane do komisji.
4 stycznia okazał się więc – kolejnym już – smutnym dniem polskiej edukacji, także z powodu nowin, które dotarły do części nauczycieli wprost z ich rachunków bankowych. Na niektóre, w wyniku zmian podatkowych związanych z tzw. Polskim Ładem, trafiły nawet o kilkaset złotych niższe pensje niż miesiąc wcześniej. Szef MEiN zapewniał stanowczo, że to na pewno dezinformacja, ewentualnie jakaś pomyłka, którą będzie osobiście wyjaśniał, ale po ostatnim roku trudno znaleźć kogoś, kto wierzy w szczerość jego troski o kondycję czy to materialną, czy emocjonalną nauczycieli.
A wracając do posiedzenia komisji, nie sposób – też już po raz kolejny – nie zasmucić się poziomem rozmowy polityków o edukacji i wychowaniu dzieci. Nie chodzi tylko o wspomniane wulgaryzmy, ale też o złośliwości, sycząco zjadliwy ton, wyśmiewanie oponentów politycznych, zwykły brak kultury, któremu wyraz przed kamerami spektakularnie dawała również sama przewodnicząca komisji edukacji Mirosława Stachowiak-Różecka z PiS. To była par excellence szkoła hejtu – jeśli ktoś nie wie, na czym on polega, można obejrzeć tę transmisję. Ale nie polecam. I mimo wszystko chcę wierzyć, że nie jest to proroctwo kierunku, z jakiego polskiej edukacji nie da się już zawrócić.