Prawie trzech lat potrzebowała Prokuratura Okręgowa w Gdańsku, żeby sporządzić akt oskarżenia przeciwko Stefanowi W., który 13 stycznia 2019 r. w trakcie finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zaatakował nożem prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, wykrzykując ze sceny swoje pretensje do Platformy Obywatelskiej, do której zabity już od lat nie należał. Tempo śledztwa w tej sprawie to jeden z wielu przejawów niewydolności polskiego wymiaru sprawiedliwości, który obecnie rządzący obiecywali zreformować, a zamiast tego pogłębili słabości i wnieśli nowe deformacje.
Aż trudno uwierzyć, ale w Norwegii Anders Breivik stanął przed sądem niecałe dziewięć miesięcy od popełnienia masowego mordu na wyspie Utoya, a wyrok zapadł po czterech miesiącach procesu.
Inna kwestia, że proces zabójcy Pawła Adamowicza nie jest w interesie obecnej władzy. Co też mogło mieć wpływ na przewlekłość śledztwa.
Motyw: zemsta
Na razie znamy tylko skrótowe omówienie aktu oskarżenia zawarte w komunikacie prokuratury. Zarzuca ona Stefanowi W. dokonanie zabójstwa „w zamiarze bezpośrednim z motywacji zasługującej na szczególne potępienie”. Podkreśla, że doszło do tego przed upływem pięciu lat od odbycia kary pozbawienia wolności za wcześniejsze przestępstwa rozboju (napady na banki). „Zebrany materiał dowodowy – czytamy w komunikacie – nie pozwala na przyjęcie innej motywacji niż ta przyjęta w początkowej fazie śledztwa. Była to chęć dokonania zemsty z powodu niesłusznego i zbyt wysokiego, według oskarżonego, wyroku za rozboje z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Oskarżony utożsamiał osobę Prezydenta Miasta Gdańska ogólnie z osobami, które sprawowały wszelką władzę, w tym sądowniczą, w czasie gdy zapadł wobec niego skazujący wyrok”.
Skierowanie aktu oskarżenia do sądu skomentowali bliscy zabitego. „Wierzę, że rzetelne rozpatrzenie tej sprawy nie tylko wyjaśni nam prawdę i przyczyny zabójstwa mojego męża, ale także obnaży pewne mechanizmy, które pozwolą w przyszłości unikać takich sytuacji, jaka się stała, i zatrzymają spiralę mowy nienawiści; i wierzę, że tego typu sytuacje, tego typu morderstwa już więcej się nie pojawią” – mówiła Magdalena Adamowicz, wdowa, na fali żałoby wybrana do europarlamentu.
„Powinniśmy poznać prawdę, powinniśmy poznać poglądy, idee, autorytety, idoli mordercy, bo nic nie jest bez przyczyny” – wtórował jej Piotr Adamowicz, brat Pawła, poseł na Sejm, który będzie oskarżycielem posiłkowym w procesie. Przyjął on na siebie rolę – nazwijmy to – strażnika prawdy. Domaga się procesu jawnego. Zna zgromadzony materiał dowodowy („na wylot” – jak powiada), ale publicznie zabiera głos nader oszczędnie, by nie narazić się na odpowiedzialność karną, grożącą za upublicznienie informacji ze śledztwa. Jego apele o ujawnienie idoli mordercy sugerują coś więcej niż prostą zemstę. Właśnie ten wątek procesu może się okazać niewygodny dla władzy.
W głowie Stefana W.
Według śledczych Stefan W. nie przyznał się do popełnienia zarzuconych mu przestępstw. Jednocześnie w toku śledztwa napisał list do członków rodziny, w którym przeprosił „za zabicie dobrego człowieka”. Trudno zrozumieć te niezborności. Może znajdą wyjaśnienie podczas rozprawy. Oskarżonemu grozi kara od 12 do 25 lat pozbawienia wolności albo dożywocie. Ze względu na ograniczoną poczytalność sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary.
Właśnie kwestia poczytalności miała spory wpływ na tempo śledztwa. W sprawie bowiem zasięgano opinii aż trzech zespołów biegłych od ludzkiej psychiki, co zdarza się niezmiernie rzadko. Według pierwszego zespołu Stefan W. choruje na schizofrenię i był w chwili zbrodni niepoczytalny. Gdyby na tej opinii stanęło, nie byłoby aktu oskarżenia, tylko wniosek prokuratora do sądu o umorzenie postępowania i zastosowanie środka zabezpieczającego (zamknięty oddział psychiatryczny). Rozprawa byłaby niejawna ze względu na gwarantowaną konstytucyjnie ochronę prywatności, do której zaliczane są informacje na temat stanu zdrowia.
Rodzina Pawła Adamowicza domagała się powołania drugiego zespołu biegłych, wskazując na skonsultowane z autorytetami poważne ułomności pierwszej opinii. Finalnie także śledczy uznali tę opinię za niepełną i niejasną. Innego zdania był ówczesny obrońca Stefana W.
Drugi zespół pod kierownictwem dr. hab. Janusza Heitzmana, uznanego specjalisty w dziedzinie psychiatrii sądowej, stwierdził, że zabójca może odpowiadać przed sądem, ale jego poczytalność w chwili zbrodni była w znacznym stopniu ograniczona. Tu biegli wykluczyli schizofrenię. Nieoficjalnie wiadomo, że według tej opinii (ponad 300 stron) Stefan W. kierował się fobią wobec Platformy Obywatelskiej. Przypisywał jej politykom stworzenie „układu gdańskiego”. Deklarował się jako zwolennik PiS. W ich ocenie zabójstwo Adamowicza było indywidualnym zamachem terrorystycznym.
Prokuratura zdecydowała się powołać jeszcze jeden zespół. Rodzina zamordowanego przyjęła to z nieufnością jako próbę zapobieżenia procesowi albo grę na zwłokę. Ale trzeci zespół, podobnie jak drugi, stwierdził ograniczoną poczytalność zabójcy.
Głos matki
Sam Stefan W. czuje się zdrowy na umyśle. Gdy w obiegu publicznym pojawił się pomysł komisji śledczej, przez swego obrońcę mec. Marcina Lipskiego zadeklarował gotowość stawienia się przed taką komisją. Natomiast mec. Lipski kwestionuje poczytalność klienta i prawdopodobnie na tym oprze linię obrony. Chorobę podkreśla też matka oskarżonego, która po drugiej opinii biegłych uaktywniła się na jednym z gdańskich portali internetowych. Kobieta zaraz po zbrodni sygnalizowała, że Stefan W. podczas odsiadki wyroku za napady na banki zachorował na schizofrenię paranoidalną, co stwierdzili lekarze ze szpitala więziennego w Szczecinie. Jeszcze przed wypuszczeniem syna na wolność (co skończyło się zabiciem prezydenta Adamowicza) sygnalizowała policji, że może on stwarzać zagrożenie.
Od kilku miesięcy Jolanta W. „bije” w Piotra Adamowicza jako tego, który zakwestionował pierwszą opinię i upominał się o proces. Dopatruje się w tych działaniach „hejtu”, nawoływania „do nienawiści i linczu” na jej chorym synu. To, że Stefan W., podobnie jak rodzina Adamowiczów, akceptuje drugą opinią biegłych, interpretuje jako dowód, że jest chory, „gdyż kto zgadza się na złą dla siebie opinię?”.
Gdy do prokuratury wpłynęła trzecia opinia, matka zaatakowała także biegłych – jak to możliwe, że mają różne zdania, a „zespół biegłych kierowany przez dr. Janusza Heitzmana w sposób cudowny uzdrawia ze schizofrenii?”.
Takie publiczne dyskursy prowadzą do zbytnich uproszczeń. Często krzywdzących osoby chore psychicznie. Sam fakt choroby nie przesądza o poczytalności, czyli zdolności rozpoznawania znaczenia swych czynów albo kierowania tymi czynami. Wielu schizofreników w różnych fazach życia zupełnie dobrze funkcjonuje w społeczeństwie. – A można być zdrowym psychicznie i mieć w jakimś momencie zniesioną poczytalność – dopowiada Janusz Kaczmarek, dziś adwokat, wcześniej prokurator i polityk. – Zmęczenie, olbrzymi stres, silne emocje, niewielka dawka alkoholu, wszystko to może chwilowo wyłączyć zdolność do rozpoznawania czynów.
Rachuba czasu
W takich sprawach trudno o stuprocentową jasność. I lepiej, żeby ze wszystkimi zawiłościami psychiki Stefana W. zmierzył się jednak sąd (nie jest związany żadną z wymienionych opinii), a nie podporządkowana hierarchicznie i politycznie prokuratura. Zwłaszcza że w grę wchodzi także klimat polityczny, w jakim Stefan W. sięgnął po nóż – podziały na sorty, nagonka TVP na prezydenta Gdańska... Coś, co składa się na odpowiedzialność moralną tych, którzy sądzeni nie będą. Nie bez powodu po tym zabójstwie wiele osób miało skojarzenia z inną zbrodnią – zamachem na prezydenta Narutowicza. I paradoksalnie ten klimat w odniesieniu do samego zabójcy może się okazać okolicznością łagodzącą.
Kiedy rozpocznie się proces? Pewnie jeszcze trochę czasu minie, bo sąd musi się zapoznać ze zgromadzonym materiałem. Upływ czasu działa na korzyść pisowskiej władzy. Studzi społeczne emocje. Wystudzenie z innych względów jest także wygodne dla sądu – stwarza większy komfort pracy. Ale jest niekorzystne z perspektywy wychowawczego oddziaływania na społeczeństwo. Zwłaszcza że zbrodnia dokonała się na oczach tysięcy ludzi, a za pośrednictwem telewizji towarzyszyły jej miliony. Wtedy był to ogromny wstrząs (żałoba narodowa, wiece, marsze przeciwko przemocy itp.). Dużo osób wyrażało nadzieję, że ta śmierć coś zmieni, naprawi, stonuje. A potem sprawiedliwość zawisła w próżni. Zaś atmosfera życia publicznego raczej się pogorszyła, niż polepszyła.
Natłok nowych zdarzeń i problemów, zarówno tych bulwersujących, skłaniających do wychodzenia na ulice, jak i tych codziennych (pandemia, drożyzna), zepchnął w cień tamtą tragedię. Zatarł pamięć społeczną. Czy tylko to? U wielu osób spowodował stępienie reakcji, stopniowe oswajanie się i godzenie z faktem, że ta władza bazuje na złych instynktach. Czy proces zabójcy pozwoli jakąś część tej pamięci odzyskać? A wraz z nią część utraconej wrażliwości, niezgody na dziejące się zło?
Tekst opublikowany po raz pierwszy 18 grudnia 2021 r.