Szpital Bielański to jeden z ostatnich szpitali, w których kobiety mogą liczyć na pomoc, ale w sprawie związanej z zarządzoną tam kontrolą aborcyjną może chodzić także o to, by nie dopuścić do utworzenia przez władze miasta Instytutu Zdrowia Kobiet.
Polityczny nacisk na szpital?
Powstanie Instytutu z połączenia dwóch miejskich szpitali – Bielańskiego i Inflanckiej – przegłosowali trzy dni temu stołeczni radni. Ma to być placówka „odpowiadająca na zmieniające się potrzeby współczesnych kobiet”. Odpowiedź opozycyjnych władz Warszawy na kolejne posunięcia PiS w sprawie in vitro, badań prenatalnych czy aborcji. Projekt, z oczywistych przyczyn, nie budzi entuzjazmu władzy centralnej ani wojewody mazowieckiego Konstantego Radziwiłła. Za to podobno wojewoda chętnie „odbiłby” Inflancką, choćby nieformalnie. Na posadę dyrektora tego szpitala ma chrapkę zaprzyjaźniony z wojewodą stołeczny ginekolog.
Zapowiedź kontroli „aborcyjnej” w Szpitalu Bielańskim wywołała prawdziwą burzę. Organizacje walczące o prawa kobiet tę decyzję konsultantki w dziedzinie położnictwa i ginekologii dla województwa mazowieckiego prof. Bronisławy Pietrzak interpretują jednoznacznie jako polityczny nacisk na szpital.
Bielański jest znany od dawna (to głównie zasługa nieżyjącego już profesora Dębskiego) jako ostatnia deska ratunku dla kobiet, którym mimo ewidentnych wskazań medycznych w innych placówkach odmawiano zabiegu przerwania ciąży. Kamila Ferenc, prawniczka Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, na antenie TVN24 zadała pytanie: „dlaczego taka kontrola nie jest przeprowadzana w placówkach, które od lat w ogóle nie wykonują aborcji, jak na przykład szpitale w Rzeszowie czy całym województwie podkarpackim?