Rząd złamał się wreszcie i ogłosił wprowadzenie „obostrzeń”, tak minimalnych, że wręcz śmiesznych, ale medykom do śmiechu nie jest. Ciągle brak miejsc w szpitalach, zwłaszcza na oddziałach intensywnej terapii. Lekarze, pielęgniarki i ratownicy mają poczucie, że rząd umył ręce, zostawiając walkę z pandemią wyłącznie na ich barkach. I zaczynają mieć dość. Bezczynności władzy, ludzi chorujących i umierających na własne życzenie.
Ktoś umrze, miejsce się zwolni
Ministerstwo Zdrowia ciągle przekonuje, że już jesteśmy na szczycie czwartej fali i zaraz będzie lepiej. Zaplanowało zatem obowiązkowe szczepienia dla medyków, nauczycieli i służb mundurowych od 1 marca, zdalną naukę w szkołach w trakcie przerwy świątecznej i poluzowanie nielicznych obostrzeń na Sylwestra, ale myślenie życzeniowe władzy nie działa za bramami szpitali, które ledwo sobie radzą z naporem ciężko chorych ludzi. 8 grudnia w miejskich placówkach w stolicy nie było ani jednego wolnego respiratora.
– To prawda, ale codziennie parę osób umrze i gdzieś się tych nowych pacjentów umieści – mówi wicedyrektor medyczny jednego z warszawskich szpitali, lekarz. – Miejsc, zarówno respiratorowych, jak i zwykłych covidowych z dostępem do tlenu, brakuje bez przerwy od października – dodaje.
W miejskich szpitalach są 104 respiratory dla pacjentów covidowych. 8 grudnia do respiratorów podłączonych było 113