Pionier, legenda, generał asan, boży szaleniec, nauczyciel nauczycieli, których wychował zastęp – tak wspominają go dawni uczniowie. – Dzięki niemu joga do Polski nie przyszła z Zachodu jako moda, ale prosto ze źródła, od hinduskich mistrzów – mówi Robert Zydel, dyrektor Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie.
Katolickie początki
Pierwszy raz Sławomir Bubicz zetknął się z jogą, gdy jako młody chłopak w latach 70. uczestniczył w działaniach Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego. Grotowski bywał w Indiach i po powrocie starał się łączyć praktykę jogi z działaniami teatralnymi i parateatralnymi. W tamtym czasie to była czysta egzotyka i awangarda, ale – jak wspominał Bubicz – to otworzyło mu głowę. Zaczął studia psychologiczne na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dziś ta uczelnia bardziej kojarzy się z religijnym fundamentalizmem, ale wówczas była jednym z najbardziej liberalnych i niezależnych ośrodków akademickich. Działała tam m.in. Katedra Filozofii Wschodu, gdzie wykładał wybitny indolog Leon Cyboran. Tam też zorganizowano pierwszy w Polsce kurs medytacji transcendentalnej prowadzony przez profesora z Indii. Prowadzono także praktyczne zajęcia jogi.
„Poziom niepokoju u osób zaawansowanych w praktykowaniu medytacji transcendentalnej” – to temat pracy magisterskiej, jaki zaproponował Bubicz. Część kulowskiej kadry oponowała, że to sekciarstwo, ale promotor pracy, psychoanalityk prof. Jerzy Strojnowski, argumentował, że to kwestia badań naukowych, a badać można wszystko. Przeszło. Dziś niewyobrażalne.
Potem Bubicz wyjechał w kilkuletnią podróż po Indiach, gdzie spotkał wielu wybitnych mistrzów: Krishnamurtiego, Goenkę czy Maharishiego Mahesha Yogiego, nauczyciela Beatlesów.