Społeczeństwo

Jak zostałem obrońcą życia. Reporter „Polityki” na szkoleniu antyaborcyjnym

Wóz antyaborcyjny Wóz antyaborcyjny Paweł Małecki / Agencja Gazeta
Projekt ustawy zakazującej aborcji, homofobusy, banery ze zdjęciami abortowanych płodów. By przebić się ze swoim przekazem, Fundacja Pro – Prawo do życia idzie szeroko. Szeroko też werbuje, bo również wśród dziennikarzy „Polityki”.

Pod galeriami handlowymi i parafiami pikietują dziś Polacy, Finowie, Szwedzi, Słoweńcy, Anglicy i Czesi. Jako pierwszy plandekę z zakrwawionym płodem uniósł jednak Amerykanin Gregg Cunningham, weteran wojny w Wietnamie, były pracownik Pentagonu i dwukrotny członek Izby Reprezentantów stanu Pensylwania. W 1990 r. aktywista powołał do życia Centrum Reform Bioetycznych, które dorobiło się wkrótce siedzib w pięciu stanach, dając początek podobnym ośrodkom na całym świecie. By upowszechnić ideę ruchu, Cunningham ruszył zaś w tournée po krajach europejskich, a jednym z jego polskich słuchaczy był Mariusz Dzierżawski, niegdysiejszy wiceprezes Unii Polityki Realnej.

Do spotkania doszło w 2004 r. W przesłanym redakcji „Polityki” mailu Dzierżawski wspomina je tak: „Cunningham pokazał nam, że istotne zmiany opinii publicznej (stosunek do antysemityzmu, praw obywatelskich dla czarnych Amerykanów, wojny w Wietnamie) dokonały się poprzez pokazywanie wstrząsających zdjęć. Jego teza brzmiała: jeśli chcemy zmienić nastawienie ludzi, musimy prezentować szokującą prawdę o aborcji. W przeciwnym razie narracja mediów masowych – twierdzących, że aborcja to nic takiego – będzie urabiać opinię publiczną”. Pro – Prawo do życia, pilny uczeń Centrum Reform Bioetycznych, powstało w rok od tamtych warsztatów.

W ciągu 15 lat działalności na stałe wrosło w życie publiczne; nikogo nie dziwią dziś antyaborcyjne furgonetki i homofobusy, drastyczne plakaty i banery, protesty pod szpitalami ginekologicznymi, wystawy w salkach parafialnych czy próby blokad marszów równości. Zdążyliśmy też przywyknąć do obywatelskich projektów „Stop aborcji”, wszak trafiały pod obrady Sejmu aż czterokrotnie.

Reklama