Społeczeństwo

Dr Grzesiowski dla „Polityki”: Co ma liczba osób na weselu do omikrona?

Oddział covidowy w Szpitalu MSWiA w Warszawie Oddział covidowy w Szpitalu MSWiA w Warszawie Jacek Marczewski / Agencja Gazeta
Eksperci nie mają klapek na oczach i nie domagają się totalnego lockdownu. Ale wciąż trzeba testować, sprawdzać certyfikaty, szczepić i dopiero na końcu wprowadzać ograniczenia – mówi dr Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. walki z covid-19.

KATARZYNA KACZOROWSKA: Od 1 grudnia obowiązują nowe obostrzenia wprowadzone przez ministra zdrowia. Czy wstrzymanie połączeń z kilkoma krajami Afryki, m.in. RPA, ma sens, jeśli obecność nowej mutacji koronawirusa potwierdzono w Europie? Ograniczanie liczby osób w miejscach publicznych przy jednoczesnym braku możliwości sprawdzania certyfikatów covidowych – też rodzi pytania.
DR PAWEŁ GRZESIOWSKI: Każde działanie ograniczające mobilność i interakcje jest dobre, bo nie jest biernym czekaniem na rozwój wydarzeń. Tym bardziej że jesteśmy w katastrofalnej sytuacji. Jest dużo zachorowań, szpitale są dosłownie zapełnione pacjentami covidowymi, umiera mnóstwo osób.

Pytanie, jaka będzie skuteczność wprowadzonych ograniczeń. Bo z jednej strony zmniejszamy liczbę osób mogących przebywać w zamkniętych przestrzeniach, ale z drugiej nie dajemy narzędzi do kontroli i egzekwowania certyfikatów. Kto będzie liczył gości na weselu? Za chwilę na pewno ruszy podziemie, ludzie będą pewnie mieli fikcyjne certyfikaty. Rzecz więc w tym, czy nowe restrykcje w ogóle zadziałają. Ja bym ten tzw. pakiet ministerialny rozdzielił na dwie części.

Jakie?
Czym innym jest ochrona granic przed omikronem, a czym innym są ograniczenia, które wynikają z aktualnej sytuacji wewnętrznej. Rząd to połączył. I prawdopodobnie omikron jest pretekstem do wprowadzenia obowiązujących od 1 grudnia ograniczeń. Minister zdrowia przyznał w jednym z ostatnich wywiadów, że nie przebija się przez polityków. Myślę więc, że nowa mutacja koronawirusa trochę mu pomogła. Zrobił się szum, zwłaszcza wokół potencjalnych zagrożeń, i na tej fali łatwiej było przeforsować te ograniczenia mimo braku przychylności części rządu i parlamentarzystów. Bo co ma liczba osób na weselu do omikrona?

Dlatego ograniczenia trzeba rozbić na dwie części. Jedna powinna dotyczyć sytuacji wewnętrznej – 1 grudnia mamy blisko 30 tys. zakażeń i 570 zgonów, tych ostatnich tydzień wcześniej było „tylko” 460. Te dane pokazują, że konieczne jest ograniczenie mobilności i interakcji, o czym mówiłem na początku. Drugą kwestią jest ochrona granic przed dostaniem się do Polski nowej mutacji koronawirusa.

PiS nie chce denerwować Polaków

Pamiętam, jak rozmawialiśmy rok temu o zagrożeniu deltą, która przyniosła trzecią falę. Mimo dramatycznej sytuacji w Wielkiej Brytanii rząd nie wprowadził żadnych ograniczeń, bo zbliżały się święta Bożego Narodzenia i nie chciał protestów, czyli pewnie spadku w sondażach.
Argument o denerwowaniu Polaków jest podporządkowany wyłącznie kwestiom propagandowym, a nie medycznym, bo chyba nikt nie chce mieć pogrzebu na święta. Jeśli ludzie dostaliby wybór i mieli w jakiejś formie ograniczyć mobilność, wiedząc, że dzięki temu chronią bliskich, to sądzę, że nie mieliby wątpliwości, co robić. Eksperci też nie mają klapek na oczach i nie domagają się totalnego lockdownu.

A czego się domagają eksperci?
Raczej mówimy, co należy robić: testować, sprawdzać certyfikaty, szczepić i dopiero na końcu wprowadzać ograniczenia. Jeżeli przetestujemy całą rodzinę i wszystkie testy będą ujemne, nie widzę powodu, by ta rodzina nie mogła razem zasiąść do Wigilii. Problemem jest raczej „bicie się” z komunikatem, z którego wynika, że jeśli chcemy zrobić bezpieczne spotkanie, to trzeba mieć certyfikat covidowy. W tej komunikacji zgubiło się, że są w sumie trzy możliwości: certyfikat poświadczający szczepienie, ujemny test i status ozdrowieńca po przechorowaniu covidu. Antyszczepionkowcy krzyczą, że usiłuje się ich do czegoś zmusić. Nie muszą się szczepić, jeżeli nie chcą. Muszą mieć jednak aktualny wynik testu.

Za który trzeba zapłacić.
OK, ale jeżeli ktoś chce uniknąć jakiegoś działania, które mu się nie podoba, to niech je zastąpi innym. Przepraszam, ale każdy ma darmową szczepionkę. Są darmowe testy – w niektórych sytuacjach, a więc kiedy ktoś jest chory czy objęty dochodzeniem epidemiologicznym. Płacimy za testy tylko wtedy, kiedy wyjeżdżamy za granicę albo chcemy się przetestować na własne życzenie, bo właśnie zamierzamy wziąć udział w imprezie rodzinnej. W takiej sytuacji chyba można wydać te 30 czy 40 zł na test w aptece.

To są oczywiście wszystko elementy ochrony wewnętrznej, ale jeśli mam ocenić ochronę granic, to tu też mamy do czynienia z niekonsekwencjami. Dlaczego mamy ograniczyć podróże tylko do Botswany, Lesoto, RPA, Eswatimi i jeszcze paru innych krajów, a nie do kolejnych europejskich, które potwierdzają u siebie zakażenia omikronem? Po powrocie z tej Afryki każdego obejmie 14-dniowa kwarantanna, z której nie zwalnia negatywny wynik testu. A przecież dwa ujemne testy powinny z kwarantanny zwalniać, więc nie do końca rozumiem te decyzje.

Zagubiliśmy poczucie społecznej solidarności

W opinii ekspertów obostrzenia w Polsce należą do najłagodniejszych w Europie. W Austrii rząd nie tylko zamierza karać czterotygodniowym aresztem, rozważa też wprowadzenie grzywny za odmowę szczepień – 7,2 tys. euro. W Polsce szczepienie traktuje się jak indywidualny wybór jednostki, nie mówiąc, że ten wybór chroni innych, również tych najbliższych. W polskich szpitalach umierają głównie niezaszczepieni ludzie.
I ktoś pani powie: a kto mi zabroni umrzeć, jeśli chcę? Dlaczego panią denerwuje to, że chcę umrzeć? Tymczasem zanim ten ktoś umrze na covid, to, po pierwsze, zarazi ileś osób wokół siebie, po drugie, zablokuje szpitalne łóżko dla tego, kto go potrzebuje z innych powodów. Rzeczywiście, gdzieś zagubiliśmy poczucie społecznej odpowiedzialności i solidarności. Ktoś ostatnio rozsyłał w sieci mem o zmianie opon zimowych z retoryką tak chętnie wykorzystywaną przez antyszczepionkowców – przecież to jest moja prywatna sprawa i moja wolność, czy te opony zmienię, czy nie. Tylko że jeżeli przez to doprowadzę do wypadku i ktoś zginie albo zostanie ranny, to już przestaje być mój wybór i moja wolność.

Powinniśmy zacząć głośno mówić, że tak, trzeba się szczepić „dla nich” – dla swojej mamy, żony, brata, dziecka. To, co się dzieje wokół szczepień w Polsce, pokazuje ogromne uwstecznienie czy egoizm społeczeństwa, a przynajmniej jego części. Bo zaszczepiło się 60 proc. Polaków, a dla bezpieczeństwa nas wszystkich powinno co najmniej 90.

Szostkiewicz: Covid jako test moralny

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama