Trudno nie zgodzić się, że za śmierć bądź za trwały uszczerbek na zdrowiu, po prostu za wszelką krzywdę dziecka odpowiadają osoby, które sprawowały nad nim opiekę, przede wszystkim nauczyciele, a także dyrektor. Tak było do tej pory, a ustawa tego nie zmienia. Wszyscy pracownicy odpowiadają za wszystko, co dzieje się na terenie szkoły, choć każdy w innym stopniu.
Na przykład nauczyciel, który był wyznaczony do pełnienia dyżuru podczas przerw, a zlekceważył ten obowiązek, odpowiada za zdarzenia, które miały miejsce podczas jego nieobecności. Dyrektor natomiast odpowiada za to, czy w sposób niebudzący wątpliwości poinformował nauczyciela, iż ma w danym czasie dyżur, oraz czy kontrolował wypełnianie obowiązków przez pracownika.
Gdy doszło do uszczerbku na zdrowiu, np. w wyniku pobicia, lub nawet do śmierci ucznia, wtedy wkracza do szkoły prokurator i bada sprawę. Nikt chyba nie sądzi, że dyrektorzy szkół byli do tej pory bezkarni i nie odpowiadali za żadne zdarzenia, nawet te najbardziej tragiczne, do jakich dochodziło w ich placówkach. Oczywiście, że ponosili za to odpowiedzialność karną. Na czym więc polega kolejna „dobra” zmiana, którą wprowadza PiS?
Odpowiedzialność za „nie wiadomo co”
Zmiana polega na odpowiedzialności za bardzo niejasną winę, która została opisana jako: „przekroczenie uprawnień bądź niedopełnienie obowiązków”. Z pozoru brzmi to sensownie, przecież za spartolenie roboty trzeba odpowiadać. A ponieważ robota dyrektora polega na rządzeniu nauczycielami, aby dobrze uczyli i opiekowali się uczniami, jeśli szef zagalopuje się w rządzeniu (przekroczenie uprawnień) albo niepotrzebnie wyhamuje (niedopełnienie obowiązków), wtedy pójdzie siedzieć na maksymalnie trzy lata.