Uczniowie powiedzieli, że chcieliby, abym uczył ich aż do matury. Niech pan nas nie zostawia. Zdziwiony odpowiedziałem, że nie muszą się martwić, przecież nigdzie się nie wybieram: ani na emeryturę, ani do innej pracy. Co też wam przyszło do głowy?
Okazało się, że młodzież jest świadoma, iż nie można być pewnym żadnego nauczyciela. Każdy się zarzeka, że będzie tu pracował, a potem nagle okazuje się, iż już go nie ma. Zwolnił się, a na jego miejsce dyrekcja szuka nowego. Może znacie kogoś – pyta nawet uczniów – kto chciałby się u nas zatrudnić? Tata? Mama? Niektórzy opowiadają, że w szkole, do której chodzi siostra czy brat, do tej pory nie znaleziono nauczyciela jakiegoś przedmiotu. Najczęściej chodzi o matematyka.
Uratować nas mogą tylko japońskie roboty
Do grona pedagogicznego dołączyły dwie osoby: jedna świeżo po studiach, z wyglądu bardziej przypomina ucznia niż nauczyciela, oraz emeryt. Ludzie teraz dłużej żyją, ale żeby aż tak długo, to trudno uwierzyć. Uczniowie będą musieli się przyzwyczaić, że uczy ich ktoś w wieku pradziadka. Przepraszam nowego kolegę za te słowa, o mnie zaczynają mówić „dziadek”.
Rozmawiam z uczniami o idealnym nauczycielu. Japończycy testują właśnie humanoidalnego robota, który zastąpiłby człowieka w pracy z dziećmi. Ma mieć wygląd 30–35-letniej kobiety lub mężczyzny, gdyż ten właśnie wiek jest najlepszy w wykonywaniu zawodu pedagogicznego. Niestety w polskiej szkole tak młodych nauczycieli prawie nie ma. Przeważnie są dwa razy starsi. Jak chcemy mieć 30-latków, powinniśmy zapisać się na japońskie roboty.
Gdy dyrekcja szuka nauczyciela, najczęściej zgłaszają się osoby w nieodpowiednim wieku.