Internetowe licytacje na co bardziej absurdalne plany lekcji od czasu tzw. reformy Anny Zalewskiej stały się już wrześniową tradycją. A jednak potwierdza się, że zawsze może być gorzej. Tym razem wyzwanie z ułożeniem grafików zaostrzyło m.in. wprowadzenie przez MEiN dodatkowych godzin na nadgonienie zaległości w podstawach programowych – no i postępująca ucieczka nauczycieli z zawodu.
Ten temat też regularnie powraca, ale właśnie przez to, że pozostaje nierozwiązany, dziury kadrowe z roku na rok trudniej łatać. Skutek to w przypadku wielu klas nauka w jednym dniu rozciągnięta na dziesięć godzin, w innym zajmująca tylko cztery; jednego dnia zaczynająca się o godz. 11:50, kolejnego o 7:10. – Przy czym fatalny plan lekcji mojej córki i tak w praktyce na razie nie obowiązuje – zauważa Paweł, ojciec warszawskiej uczennicy. – U Leny, piątoklasistki, troje nauczycieli jest teraz na zwolnieniach lekarskich. Dzieciaki mają kombinowane zastępstwa, ale czasem i one z dnia na dzień się „wysypują”.
Plan szczepienia dzieci też się posypał
Masowe zwolnienia lekarskie nauczycieli to skutek wytycznych, by unikać przychodzenia do szkoły nawet z drobnymi infekcjami. I to jednak słabo się sprawdza jako środek zaradczy wobec rozprzestrzeniania się koronawirusa. W końcówce tygodnia już ponad 200 placówek pracowało zdalnie lub hybrydowo. Zgodnie z zaleceniem ministra Przemysława Czarnka na zdalne wysyłane są całe klasy, bez względu na to, czy uczniowie są zaszczepieni, czy nie.
– Czy wywołało to protesty rodziców zaszczepionych uczniów? Nie, bo tych zaszczepionych jest u nas bardzo niewielu – przyznaje dyr. Ewa Chociej z białostockiej SP nr 50, w której już w pierwszych dniach września po kontakcie z zakażonym nauczycielem na naukę zdalną trzeba było skierować dziewięć klas. Dyrektor przyznaje też, że zainteresowanie akcją szczepień organizowaną przez szkołę było znikome – co odpowiada sytuacji w całym kraju, gdzie do programu zgłoszono niecałe 50 tys. uczniów (na 4,5 mln).
Ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka to jednak nie zmartwiło. Jak przekonywał, chętni mogli przecież zaszczepić dzieci niezależnie od szkół. Kłopot w tym, że w większości tego nie zrobili. Preparat przyjęło tylko 30 proc. nastolatków między 12. a 18. rokiem życia. Kampania firmowana przez MEiN miała zachęcić do szczepień pozostałych. Ten plan, jak widać, też się posypał.