Zakładnicy granicy
Strach i obojętność. Mundurowi wyglądają, jakby szykowali się do wojny
Usnarz Górny i Dolny leżą po dwóch stronach granicy. Górny jest w Polsce, a Dolny na Białorusi. Wsie oddziela pas graniczny szeroki na 15 m. Nie ma bramy czy zasieków, tylko drzewa i dzikie krzewy – ale stopy nie może tu postawić ani obywatel polski, ani białoruski, bo skończy się konsekwencjami. Miejscowi to wiedzą, więc trzymają się z daleka.
Od połowy sierpnia sielskość Górnego zakłócał krzyk i płacz dzieci. Niósł się po łąkach i mieszał z rykiem wojskowych ciężarówek, które ciągnęły nad granicę. Wzdłuż pasa ustawili się polscy żołnierze. W rękach karabiny. Po przeciwnej stronie, w głębi lasu, rozstawili się białoruscy pogranicznicy. Pomiędzy mundurowymi ok. 30 uchodźców – mówią, że z Afganistanu: mężczyzn, kobiet i ich dzieci. Koczowali pod gołym niebem.
Ich twarze zwrócone w kierunku Górnego. Poland OK – wołali z nadzieją na azyl. No move, znaczy ani kroku, ostrzegali polscy strażnicy. Żądali, by przybysze wrócili, skąd przyszli, czyli na Białoruś. Ale przybysze, choćby chcieli, nie mogli tego zrobić. Białoruscy pogranicznicy nie puszczali ich z powrotem.
W czasie gdy polskie służby pilnują uchodźców w Usnarzu, 418-kilometrową granicę próbują pokonać setki kolejnych. Tylko w pierwszej połowie sierpnia liczba cudzoziemców nielegalnie przekraczających naszą granicę z Białorusią wyniosła ponad 2 tys. 758 z nich udało się przedostać na terytorium Polski, gdzie po pewnym czasie zostali zatrzymani i osadzeni w strzeżonych ośrodkach dla uchodźców. Dla porównania: w 2020 r. zatrzymań było 114. To znaczy, że przez cały ubiegły rok było prawie siedem razy mniej zatrzymań niż w ciągu pierwszej połowy bieżącego miesiąca.
To Łukaszenka transportuje ich na granicę. Tak jak wcześniej na Litwie w akcję zaangażowana jest białoruska straż graniczna.