Z działki uciekła o świcie. Powoli i po cichu, żeby tylko go nie obudzić. Wyszła jak stała, albo raczej leżała, bo po tym, co jej zrobił, długo nie mogła się podnieść. W poszarpanej weselnej sukni i boso – tak szła przez miasto. Musiało być chwilę po 5, gdy 40-letnia Anna dotarła do mieszkania matki przy pleszewskim rynku. Zakrwawiona twarz, poobijane ramiona. Matka i pomieszkujący u niej brat Ani Rysiek nie musieli pytać, wiedzieli, kto jej to zrobił.
Rysiek od razu zadzwonił do 17-letniego syna Anki. Krystian, przyjedź natychmiast, powiedział, chodzi o twoją matkę. Po kilkunastu minutach w mieszkaniu zrobiło się tłoczno. Krystian stawił się ze znajomymi – 22-letnim Danielem Cz. i 26-letnią Matyldą B. Zabrali Ankę na SOR, ale mimo złamanych żeber i podejrzenia wstrząśnienia mózgu kobieta wypisała się na własne żądanie.
Po powrocie do domu opowiedziała im, co zaszło. Paweł, jej partner, był pijany. Wpadł w szał, bił. Sądząc po licznych obrażeniach, trwało to długo, ale Anka dokładnie nie pamięta, zresztą nie chce wprowadzać syna w szczegóły. „Spokojnie, mamo, my się tym zajmiemy” – powiedział Krystian i wyszedł ze znajomymi. Była niedziela 1 sierpnia. Wtedy Anna widziała syna po raz ostatni.
Jak chciał, umiał być kochany
W 17-tysięcznym Pleszewie, niecałe 30 km od Kalisza, mieszkańcy szybko nauczyli się nazywać to, co stało się na ogródkach działkowych przy ul. Wierzbowej. Samosąd, powtarzają słowo zasłyszane w telewizji. Tydzień po tragedii każdy jest już sędzią i wie, jak powinna wyglądać kara. Oko za oko, mówią ludzie na rynku. I precyzują: mogli go pobić, ręce połamać, ale nie zabijać.