MARTYNA BUNDA: – Czy można posłużyć się inną wersją językową tych samych przepisów prawa unijnego, żeby na tym skorzystać?
AGNIESZKA DOCZEKALSKA: – Można. Niekiedy. Gdy zachodzą rozbieżności między wersjami językowymi unijnych przepisów, jest to możliwe. Polskie sądy zajmowały się zresztą tą kwestią, niejednokrotnie na wniosek obywateli, którzy zauważali, że wersje tych samych przepisów w innych językach niż polski są dla nich korzystniejsze. Nie zawsze jednak sąd przyjmie znaczenie dla nas lepsze. Istotne jest to, że prawo unijne powinno być stosowane w sposób jednolity wobec wszystkich jego adresatów we wszystkich państwach członkowskich.
Do niedawna 28, dziś 27 państw, ponad 20 wersji językowych. Niebywałe, że to w ogóle działa.
Właśnie to spostrzeżenie dało początek moim badaniom. Unię Europejską tworzą państwa członkowskie, które nie tylko posługują się różnym językami, ale również mają swoje odmienne systemy prawne, a każdy z nich własną, złożoną siatkę pojęciową i terminologię. Choćby tylko w jednym kraju to samo sformułowanie, zależnie od tego, gdzie je zapisano, może mieć inne znaczenie – jeśli znajduje się w kodeksie cywilnym, znaczy co innego, niż jeśli zostaje przywołane w kodeksie pracy.
A na to wszystko nakłada się jeszcze kwestia języka prawnego jako takiego. Być może, z dążeniem do jego precyzji, ale niekoniecznie do zrozumiałości, przy tak wielu „szczególnych znaczeniach” popularnych zwrotów, które okazują się znaczyć co innego, niż byśmy się spodziewali, powinniśmy wręcz traktować go jako odrębny język.
Niektóre słowa okazują się bardziej kłopotliwe od innych.
Może nie od razu kłopotliwe, ale warte szczególnej uwagi – na pewno.