Społeczeństwo

Giganci nauki bez kobiet. I śmieszna, i straszna akcja IPN

Giganci nauki. Śmieszny i straszny konkurs IPN Giganci nauki. Śmieszny i straszny konkurs IPN Sławek Kasper / mat. pr.
„Mamy nadzieję, że prezentowani naukowcy staną się inspiracją dla współczesnych Polaków. Kto wie, jakich jeszcze odkryć możemy dokonać?” – zwracają się twórcy inicjatywy. Tylko do kogo?

Wypożyczam rower ze stacji w centrum Warszawy. Z plakatu przygląda mi się surowo jakiś gość z sumiastym wąsem. To Tadeusz Wenda, twórca koncepcji portu w Gdyni. Takich plakatów naliczyłam w stolicy sporo – na każdym z nich mężczyzna w średnim wieku, z klasy średniej i o czysto aryjskich rysach twarzy. Jak się okazuje, akcja „Giganci nauki” opatrzona uroczym logo à la przedwojenna restauracja to próba popularyzacji stworzonego przez IPN słownika biograficznego rodzimych naukowców. Z ciekawą koncepcją polskości w tle.

Ranking gigantów, ale bez kobiet

Akcja obejmuje portal, chyba niedokończony, plakaty, digitalizowane biogramy ze słownika „Polski wkład w przyrodoznawstwo i technikę. Słownik polskich i związanych z Polską odkrywców, wynalazców oraz pionierów nauk matematyczno-przyrodniczych i techniki” (wydanego pod redakcją naukową prof. Bolesława Orłowskiego). Na razie jest ich kilkaset, z czego naliczyłam osiem kobiet. I jest wreszcie osławiony ranking 12 gigantów, których możecie Państwo ocenić odpowiednią liczbą gwiazdek – tu nie ma ani jednej naukowczyni. „Mamy nadzieję, że prezentowani naukowcy staną się inspiracją dla współczesnych Polaków. Kto wie, jakich jeszcze odkryć możemy dokonać?” – zwracają się twórcy portalu w sumie nie wiem do kogo.

To znaczy, oczywiście, wiem. Wszyscy wiemy. Miłościwie nam panująca opcja polityczna nie kryje się ze swoją fascynacją „wynalazkami”. O tym, że nauka jest niczym, o ile nie prowadzi do „wdrożeń”, wiemy z kolejnych projektów reform, łącznie z odłożonym już na szczęście na półkę projektem kanibalizacji istniejących uczelni i ośrodków przez doczepione do nich instytuty badawcze nastawione na praktyczne wynalazki. Polska Zjednoczonej Prawicy nie tylko chce sama wstać z kolan, ale najchętniej rzuciłaby na kolana ościenne narody siłą intelektu. Uzależniając np. cały świat od rodzimych śrubek do akumulatorów elektrycznych samochodów.

Taki zamysł stał za pchnięciem kilku miliardów złotych z budżetu na projekty polskiego „elektryka” (w 2017 r. ówczesny minister finansów Mateusz Morawiecki obiecał od 13 do 17 mld zł w ciągu dziesięciu lat). Z samochodem się niezbyt udało – podobno pierwsze izery mają zjechać z taśm pod koniec tego roku, ale wielkich przełomów technologicznych w kwestii śrubek nie odnotowano. Nadzieja pozostała. Stąd właśnie, jak sądzę, ipeenowskie miliony na dziwaczną kampanię.

Pomysły rodem z Tomka Wilmowskiego

Swoją drogą, czy Państwo również mają wrażenie, że kolejne wiadomości o pomysłach naszego rządu przypominają lekturę serii o przygodach Tomka Wilmowskiego? To cykl powieści dla nastolatków wydawany od 1957 r. z mocnym rysem nacjonalistycznym i kompensacyjnym. Bohaterem jest gimnazjalista (choć w ostatnich tomach skończy aż 24 lata), syn zaangażowanego w walkę o niepodległość geografa. „Odważny, wysportowany, doskonały strzelec” – charakteryzuje Tomka Wikipedia. Nastolatek, który ratuje z opresji towarzyszących mu dorosłych i przeżywa niezapomniane przygody, szerząc polskość na dzikich i nieznanych lądach, „dowodzi swojej odwagi i męstwa nieproporcjonalnego do wieku, co owocuje szczerym podziwem starszych towarzyszy, którzy zaczynają traktować go jak mężczyznę” (znowu Wikipedia, złoto, a nie źródło).

Kolejne próby pisowskiego rządu, by zrobić z Polski światowe mocarstwo, przypominają podrygi Tomka w „krainie kangurów”. Podejmowane są nie w realnym świecie, a w jakiejś fantazmatycznej rzeczywistości, której zadaniem jest karmić ego rządzących i pewnej grupy ich wyborców. Na przekór czasom, w których żyjemy, upierają się przy porządku świata, w którym kobiety nie mają innej roli niż matka lub dzielna i wdzięczna pomocnica.

Czytaj też: Szkoła, czyli cała wstecz

Seksizm i nacjonalizm w sosie kolonialnym

Jeśli chodzi o naukę, podejmowane wysiłki idą pod prąd światowych tendencji – odkrycia powstają w multidyscyplinarnych laboratoriach, rzadko mają jednoznacznie przypisane autorstwo, najczęściej są komercyjne. Tymczasem takie akcje jak „Giganci nauki” stawiają na bohaterską, samotną postać (nawet jeśli to miało niewiele wspólnego z prawdą, biogramy tak ich przedstawiają), ścisłe kompetencje dziedzinowe, podkreślanie współpracy z sektorem publicznym (nie tylko polskim, ale także przecież amerykańskim).

Nauki (post)humanistyczne to dla rządzących chyba w ogóle nie jest nauka. Nawet historia jest trochę podejrzana – ci specjaliści idą do polityki, a nie robić naukę, w IPN najlepiej o tym wiedzą – więc takie historyczne przedsięwzięcia jak „Słownik polskich odkrywców, wynalazców oraz pionierów…” powierza się historykowi z Politechniki.

Do tego seksizm, nacjonalizm (choć nasz kraj jest coraz bardziej różnorodny, nie ma to żadnego odzwierciedlenia w dyskursie, nie ma też mowy o obywatelach innych etniczności). Nic to, że trwa renesans historii ludowej, wciąż w oficjalnych dokumentach „pamięć narodu trwa dzięki elitom” (jak w broszurze „Swojego nie znacie” towarzyszącej „Gigantom nauki”). A wszystko to podlane słodkim jak sacharyna kolonialnym sosem.

Czytaj też: Grzywna, zawiasy, więzienie. PiS kręci bat na dyrektorów szkół

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną