W azylu Gieniutkowo w Nowym Węgorzynku (woj. zachodniopomorskie) na jednym hektarze mieszkają dziś 34 świnie, a docelowo będzie ich 70. Mają dożyć swoich dni zaopiekowane i w szczęściu.
– Wszystko zaczęło się od Eugeniusza, pierwszej świni, która trafiła do nas półtora roku temu, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Łodzi – mówi Monika Krasoń, współwłaścicielka azylu. – Wtedy zrodził się pomysł, że sprzedamy dom, kupimy ziemię na wsi i będziemy pomagać zwierzętom – wspomina. I tak się stało. Do Gieniutkowa zjeżdżają świnie z całej Polski. Z interwencji o złe traktowanie i te, które zaraz miały trafić do rzeźni. Zwierzęta przywożą też osoby, które je kupiły, ale potem zrozumiały, że nie mają warunków i siły o nie właściwie zadbać.
Świnie są tu szczęśliwe
Od marca 2021 r. Gieniutkowo jest fundacją. Ludzie zrzucają się na utrzymanie azylu, choć to, co wpływa na konto, nie zaspokaja wszystkich potrzeb. Nie chodzi przecież tylko o jedzenie. Także o stałe opłaty, opiekę weterynaryjną, domki i zagrody. Świnie w azylu są szczęśliwe. Całe dnie spędzają na wolności. Robią wszystko, co istotne z uwagi na ich potrzeby gatunkowe. Z ludźmi kontakt mają dobry, ale nie akceptują podległości, tak jak np. psy. Traktują człowieka jak istotę sobie równą.
Wszystko byłoby piękne, gdyby nie świadomość, że Gieniutkowo to wygrana w loterii dużo trudniejszej i ważniejszej niż lotto – loterii o życie.
Cierpienie zwierząt hodowlanych teoretycznie jest sprzeczne z zapisami zawartymi w uchwalonej w 1997 r. ustawy o ochronie zwierząt – konstytucji wszystkich polskich zwierząt. Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi próbuje jednak przekonywać, że konkretne metody stosowane w hodowli nie są z prawem niezgodne, gdyż nie wymienia się ich expressis verbis. Na przykład trzymanie loch w kojcach porodowych jest legalne. Ma zdaniem hodowców zapewnić większe bezpieczeństwo karmionym prosiętom, bo nie zostaną niechcący przygniecione przez matkę.
Ministerstwo empatii dla rolników
Trudno o większe nieporozumienie. Locha jest troskliwa, nie zrobi krzywdy własnemu dziecku. Świńskiej rodzinie trzeba zapewnić właściwą przestrzeń, a z oszczędności się tego nie robi. O tym, że cały katalog metod stosowanych w hodowli przemysłowej jest nielegalny, mówi art. 6 ustawy o ochronie zwierząt: „zabronione jest stosowanie okrutnych metod w chowie lub hodowli”. A czymże innym jest przetrzymywanie przez kilka tygodni lochy w pozycji leżącej, żeby prosięta miały łatwy dostęp do mleka? Jeśliby chcieć traktować prawo poważnie, w hodowlach przemysłowych prokurator powinien stawiać zarzut po zarzucie.
Gdy Komisja Europejska opowiedziała się za likwidacją chowu klatkowego w hodowlach przemysłowych, natychmiast odezwali się ci, na których w takich chwilach zawsze można liczyć. Jan Krzysztof Ardanowski, były minister rolnictwa znany z absolutnego braku empatii dla zwierząt, ocenił, że zakaz taki może spowodować bankructwa rolników i wzrost cen mięsa. Takie przedmiotowe podejście zaprezentował kilka lat wcześniej inny ówczesny minister rolnictwa z nadania PiS: Henryk Kowalczyk. Stwierdził wprost, że „żyjemy w czasach nadmiernej empatii wobec zwierząt”. I zaproponował, żebyśmy czynili sobie ziemię poddaną. Jeśli prawdą jest to, co pisał Michel de Montaigne – że stawianie się ponad resztę stworzenia bierze się z ubóstwa wyobraźni i jest dowodem ograniczenia umysłu – wnioski na temat Ardanowskiego lub Kowalczyka nasuwają się same.
W Polsce nastał dziki czas
Krasoniowie z Gieniutkowa są weganami. – Jeśli kocha się zwierzęta, to trzeba je kochać, a nie mówić, że się kocha – uważa Marcin Krasoń, współwłaściciel azylu. Ale przecież wszyscy zdajemy sobie sprawę, że z jedzenia zwierząt ludzkość nie zrezygnuje z dnia na dzień. Jeśli kiedykolwiek. – Mięso po prostu nie powinno być tanie, a producenci powinni płacić kary za dewastowanie środowiska, którego się dopuszczają – uważa Krasoń.
„Cierpienie człowieka łatwiej jest mi znieść niż cierpienie zwierzęcia – pisze Olga Tokarczuk. – Człowiek ma własny, rozbudowany, rozgłoszony wszem wobec ontologiczny status, co czyni go gatunkiem uprzywilejowanym. Ma kulturę i religię, żeby wspierały go w cierpieniu. Ma swoje racjonalizacje i stymulacje. Ma Boga, który go w końcu zbawi. Dla zwierzęcia nie ma ani pociechy, ani ulgi. Nie czeka go żadne zbawienie. Jego cierpienie jest absolutne i totalne” – czytamy w „Czułym Narratorze”.
Tylko do kogo argumenty noblistki dotrą? Już nie jeden polityk troszczył się publicznie o los zwierząt, a na koniec okazywało się, że robił to jedynie dla ocieplenia wizerunku. A od chwili, gdy PiS jest u władzy, dzieci nie uczą się w szkołach, jak kochać zwierzęta. Uczą się, jak je zabijać na polowaniach. I jakie to miłe uczucie potem takie zwierzę wypchać. Taki dziki czas nastał w Polsce.