Instrukcje, jak samemu wstrzyknąć sobie botoks, można znaleźć na YouTubie. W dziesiątkach wariantów. W wersjach dla kobiet i mężczyzn. Wierząc temu, co sfilmowano: nic trudnego. I do tego tanio – ten sam modny preparat, który kliniki medycyny estetycznej oferują za grubo ponad tysiąc złotych, w sklepach internetowych kosztuje nieco ponad trzysta. I da się go sobie zaaplikować samemu. Trzeba tylko – jak pouczają internetowi blogerzy – wybrać wersję wypełniacza w ampułkostrzykawce, żeby nie bawić się w dobieranie igieł.
Pani A. spróbowała domowego wstrzykiwania, gdy siedziała na zdalnym. Zakupiła opakowanie przez internet (oświadczając, zgodnie z regulaminem sklepu, że jest lekarzem albo kosmetologiem) i zgodnie z instrukcją rozrysowała kredką do brwi na twarzy odpowiednie linie, a w miejscach ich przecięć zaznaczyła punkty, w które należało się wbić. Żeby mieć pewność, na jaką głębokość nakłuwać, obejrzała kilkanaście filmów reklamowych renomowanych klinik medycyny estetycznej. Oraz relację ulubionej blogerki, oczywiście. Trochę piekło, a pod skórą pojawiły się wyraźne wypukłości, ale po wszystkim twarz pani A. wyglądała lepiej.
Nakłuwanie domowe
Każdy znający się na rzeczy lekarz medycyny estetycznej – świadom, jak wiele „punktów wysokiego ryzyka” znajduje się na twarzy – złapałby się za głowę, słysząc o przypadku pani A. Jednak ona w przyszłości zamierza testować kolejne zdobycze medycyny estetycznej w wersji home. Ulubiona blogerka co dwa tygodnie wrzuca nowy filmik, nakręcony w pięknie urządzonej sypialni gdzieś w Stanach, i podpowiada, co kupić. W planach A. jest więc: mezoterapia igłowa, botoks na lwią zmarszczkę na czole, preparat hamujący potliwość pach i kilka specyfików nawilżających, w tym jeden, w którym pokłada szczególne nadzieje – oparty na DNA łososia.