MARTYNA BUNDA: – Protestuje pani, gdy nazywa się PRL czasem straconym.
OLGA LIPIŃSKA: – Tak, PRL w jakimś sensie była czasem straconym, ale nie zgadzam się, by nazywać ją czarną dziurą, jak uporczywie ją dziś nazywają niektóre środowiska. Jeżeli tak się złożyło, że połowę życia taplałam się w czarnej dziurze, to tym bardziej nie mogę o niej mówić źle, bo musiałabym rozdeptać mój życiorys, a byłoby szkoda, bo w tej czarnej dziurze bywało mi często szczęśliwie. Zresztą osobiście nie wybierałam sobie czasu ani miejsca na życie.
Nie mam powodu kochać PRL, ponieważ moja rodzina przed wojną była zamożna, w czasie wojny straciła dużo, a resztę, czyli wszystko, zabrała ludowa ojczyzna. Tamta władza oczywiście była nadana, arogancka i nielubiana, ale patrząc dziś na Polskę: wolny, szczęśliwy i dość bogaty kraj, nie rozpaczam, że połowę życia spędziłam w czasach, kiedy forsa nie załatwiała wszystkiego. Zajmowałam się przez całe życie kulturą. Studiowałam historię sztuki i skończyłam Wydział Reżyserii w Akademii Teatralnej. Mieliśmy czas na naukę i na organizowanie kultury, na kółka naukowe, zespoły muzyczne i studenckie teatry. Mogliśmy rozwijać swoje pasje, bo za naukę płaciła „Krasula”, czyli „Czerwonka”, jak nazywaliśmy wtedy PRL. Ówczesne studenckie poczynania artystyczne to podwaliny współczesnej polskiej kultury.
W czasie studiów byłam członkiem warszawskiego Studenckiego Teatru Satyryków STS. Tam zaczynałam reżyserować, ale najważniejsze, że przebywałam w towarzystwie kreatywnych, młodych myślących ludzi. To w STS powstał spektakl z tytułem „Myślenie ma kolosalną przyszłość”. Mówiliśmy także o tym, jaka będzie Polska naszych marzeń, kiedy dorośniemy do rządzenia.
Dorośliście i tamte nadzieje zmieniły się w ironię, kpinę?