MARTYNA BUNDA: – Do Sejmu trafił projekt wprowadzenia do ustawodawstwa tzw. alimentów natychmiastowych.
DANUTA WAWROWSKA: – To efekt wielu lat pracy naszego stowarzyszenia „Alimenty to nie prezenty” i pokłosie niemal trzech dekad w pracy adwokackiej, a wcześniej prokuratorskiej. Przepis upraszczający postępowanie dotyczące alimentów na dziecko i uzyskanie ich bez wielomiesięcznego czekania. Pomysł był w stworzonym społecznie już w 2015 r. pakiecie alimentacyjnym, ale nie został wprowadzony, bo podobno generował za duże obciążenia dla budżetu, choć trudno mi się domyśleć, na czym miałyby polegać. Nawet rzecznik praw dziecka i RPO wspólnie postulowali takie rozwiązanie z początkiem pandemii – żeby ułatwić staranie się o alimenty. Projekt mojego autorstwa na ten temat złożyła właśnie w Sejmie posłanka lewicy dr Anita Kucharska-Dziedzic. Pomysł podchwycił zresztą minister Zbigniew Ziobro, który na konferencji prasowej poinformował, że jego resort stworzył ustawę o identycznych rozwiązaniach, jakie znajdują się w naszej. Niestety, w tamtym akcie alimenty natychmiastowe połączono z zapisami utrudniającymi rozwody.
Na czym on polega?
Dziś, żeby uzyskać wyrok nakazujący płacenie alimentów, potrzebna jest sprawa w sądzie. Na pierwszą rozprawę czeka się wiele miesięcy. Potem są kolejne, bo strony składają wnioski dowodowe. Niby można ubiegać się o tzw. zabezpieczenie alimentacyjne, czyli prawne zobowiązanie jednego z rodziców, by na czas procesu płacił alimenty, których wysokość i zasadność zostanie potem zweryfikowana przez sędziego, ale w praktyce ten mechanizm się zacina. Bo to sędziowie muszą rozpoznać sprawę, a żeby dochować należytej staranności i nie narazić się na zaskarżanie postanowienia, potrzebują zeznań czy zaświadczeń.