Strach przed wolnością
Strach przed wolnością. Kobiety wychodzą z więzienia i wpadają w pułapkę
Julita niedługo skończy 50 lat. Wyszła cztery lata temu. Czerwone włosy i obcisłe sukienki. Jakby chciała nadrobić 12 lat, które spędziła w Zakładzie Karnym dla Kobiet w Grudziądzu. Została skazana z art. 148 („Kto zabija człowieka…”).
Niewiele pamięta z tamtego październikowego dnia 2005 r. Janusz był jej kolejnym partnerem. Z poprzednim miała troje dzieci, w tym nastoletnią córkę, która uciekała z domu. Nastolatka za Januszem nie przepadała. Gdy znowu uciekła, Julita znalazła ją po kilku dniach w Szczecinie. Wróciły razem do domu. Janusz był wściekły. By go uspokoić, kupiła alkohol: wódkę dla niego, wino poziomkowe dla siebie. Wtedy była mocno pijana. – Gdy nazwał mnie kurwą, nie wytrzymałam. Chyba dźgnęłam go nożem, ale takim od jabłek – opowiada. – Pamiętam, że następnego dnia rano wyszłam do sklepu po jakieś piwo dla niego, gdy się obudzi, ale się nie obudził.
Więzienie
Kiedy została skazana, miała 34 lata. Wspomina każdy dzień za murami jak walkę o przetrwanie. – Gdy trzeba było się postawić, to lałam w mordę, ale umiejętnie, by nikt nie widział, bo łatwo trafić na zamek [czyli oddział zamknięty – red.] i wtedy jesteś zdegradowana. Trzeba bić tak, by śladu nie było – opowiada. – Przez 12 lat byłam jak skała.
Powoli uczyła się więziennego kodu. Nie wolno okazać czułości, bo wezmą cię za lesbijkę, czyli paparucha, a to też oznacza degradację. Nie należy nawiązywać przypadkowych kontaktów. (Julita raz nieświadomie podała sprzątającej dziewczynie reklamówkę ze śmieciami. – Rzuć jej to, kurwa! – usłyszała okrzyk z celi. – To dzieciobój, z nią się nie rozmawia!
Pracowała w kuchni. Skończyła też kursy krawieckie i kucharskie, choć nie przepada ani za szyciem, ani za gotowaniem.