Bezdomnych w Polsce przybywa. W ostatnim roku ludzie tracili pracę, wpadali w długi, rozpadały się rodziny. Tych, którym przed pandemią udawało się ślizgać po powierzchni trudnego życia, przygniotła nowa rzeczywistość. Pomocy udziela im m.in. 406 noclegowni wspieranych przez stołówki, a zimą przez ogrzewalnie. Ale nie wszyscy tam trafiają. – Zwłaszcza nowi bezdomni wstydzą się swojego stanu i uciekają przed ludźmi. Zimą ratują się, jeżdżąc komunikacją miejską, chowając się w kanałach, na działkach, klatkach schodowych – mówi pracownica jednego z warszawskich ośrodków.
Koronawirus jeszcze skomplikował życie na ulicy, a jesień przyniosła drugą falę zachorowań. Bezdomni udali się do noclegowni, skąd wielu z nich odsyłano z kwitkiem – chętni musieli okazać aktualny ujemny test na covid albo wybrać się do strefy buforowej. W dużych miastach porobiły się kolejki; w stolicy miejsca buforowe były dwa (jedno dla kobiet i jedno dla mężczyzn). Kto się nie dostał, musiał spędzić kolejnych dziesięć dni na ulicy. Interweniował w tej sprawie rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar.
Czytaj też: Szczepienie przeciw covid. Kiedy trzecia dawka?
Kto szczepi bezdomnych?
Biuro Bodnara znów wsparło bezdomnych, gdy ruszała akcja szczepień. 17 lutego rzecznik zaapelował do ministra zdrowia, aby zarówno pracowników noclegowni, jak i pensjonariuszy włączyć do grupy objętej najwyższym priorytetem. Logika była prosta: bezdomni przemieszczają się, trudno im zachować dystans i zadbać o odpowiednie środki higieny, więc przytułki mogą szybko stać się ogniskami choroby. Na apel pozytywnie odpowiedział resort rodziny i polityki społecznej, w efekcie do pierwszego etapu programu włączono osoby zatrudnione w noclegowniach i ogrzewalniach... ale bezdomnych już nie. To o tyle dziwne, że priorytetem objęto lokatorów domów pomocy społecznej, prowadzących statyczny tryb życia.
Przy okazji ujawnił się problem kompetencji. Akcję szczepień koordynują kancelaria premiera i Ministerstwo Zdrowia, ale to resort rodziny odpowiada za walkę z bezdomnością. O tym, że szczepienia bezdomnych mogą przebiegać trudniej niż osób ze stałym miejscem zamieszkania, nie pomyślał nikt. W obszernym dokumencie, jakim jest plan Narodowego Programu Szczepień, nie ma o tym ani słowa. A przecież gdyby – tak jak pensjonariuszy DPS – ludzi korzystających z noclegowni włączyć do pierwszego etapu kłucia jeszcze zimą, dziś problemu mogłoby nie być.
Pomysły wychodzą od ekspertów, ale oba resorty pozostają głuche. W mediach słychać, że punkty szczepień powinny być organizowane na stołówkach dla bezdomnych, tak by szczepionka była podawana wraz z ciepłą zupą, oraz że bezdomnych powinno się szczepić preparatem Johnson&Johnson, bo nie wymaga drugiej dawki. Skierowaliśmy do ministerstwa pracy pytanie, czy przychyla się do któregoś z tych pomysłów. Usłyszeliśmy, że narady trwają.
„Obecnie trwają prace, prowadzone wspólnie z przedstawicielami podmiotów realizujących wsparcie dla osób bezdomnych, nad rekomendacjami w zakresie organizacji procedury szczepień wśród osób przebywających w przestrzeni publicznej i miejscach niemieszkalnych. Należy zaznaczyć, iż z uwagi na specyfikę tej grupy osób realizacja szczepień wymaga opracowania i podjęcia szczególnych działań, które wykraczają poza standardową procedurę stosowaną dotąd w tym zakresie” – czytamy w wysłanym do nas piśmie.
Czytaj też: Dlaczego po szczepieniu wciąż można się zakazić?
Noclegownie nie czekają na resort
Noclegownie nie zamierzają czekać na rządową strategię. Większość punktów informuje nas, że samodzielnie rejestruje pensjonariuszy, a następnie przekazuje im instrukcje. – Przy rejestracji podajemy nasze prywatne numery telefonów. Osoby dotknięte bezdomnością często nie mają komórek albo nie potrafią ich sprawnie obsługiwać. Na nasze telefony przychodzi powiadomienie z terminem szczepienia, mówimy pensjonariuszom, gdzie i kiedy mają się udać. Bez telefonu to chyba w ogóle nie da się zarejestrować – słyszymy w Lublinie.
Zainteresowanie szczepionką na koronawirusa wśród bezdomnych jest spore. Mają złe doświadczenia z jesieni i zimy, obawiają się wykluczenia z pomocy udzielanej przez różne instytucje albo niekończącej się kwarantanny. – Początkowo była nieufność. Teraz chcą się szczepić prawie wszyscy. Na pewno pomogło to, że pracownicy zostali zaszczepieni pierwsi i nic nam się nie stało. Nikogo nie zmuszamy, ale rzetelnie informujemy. Jak na razie to wystarcza – mówi pracownica noclegowni w Tychach.
W Zabrzu chętnych zapisywało kierownictwo placówki. – Trzeba pomóc, bo pensjonariusze bywają nieufni, podchodzą z dystansem. Połowa jest u nas zaszczepiona, a druga czeka na termin. U nas jest łatwiej, bo jesteśmy placówką zamkniętą. Gorzej jest w ogrzewalniach, ludzie przychodzą i odchodzą. Jest ryzyko, że o terminie ktoś zapomni – opowiada pracownik tamtejszej placówki. Wtóruje mu osoba z innej śląskiej noclegowni: – Z plusów – to zapewniono nam rękawiczki i środki odkażające. Z minusów – cała reszta. Zostaliśmy z tym bałaganem sami. Dla bezdomnych nie ma testów, bo nie mają ubezpieczeń. Na pierwszy termin szczepienia pójdą, ale drugi jest już bardzo wątpliwy. Ktoś zapije, zapomni. Taki będzie finał.
W warszawskiej noclegowni słyszymy, że problem sygnalizowano od dawna: – Jeszcze w zeszłym roku wysłałam do ministerstwa pytanie, jak będą organizowane szczepienia bezdomnych. Do dziś nie dostałam odpowiedzi. Na naszych pensjonariuszy mamy jakiś wpływ, ale większość bezdomnych żyje na ulicy. O nich się nikt nie zatroszczy.
Czytaj też: Na chybił trafił. Polskie sposoby na szybsze szczepienie