Niewielki kościół pod wezwaniem św. Józefa w Wolsztynie. W ogłoszeniach parafialnych w niedzielę 11 kwietnia siedem nazwisk osób, które zmarły w ostatnim tygodniu. 18 kwietnia – cztery.
– W tę niedzielę znów będzie siedem. Tak mamy od lutego. Codziennie pogrzeby. I prawie wszyscy to covid. Od staruszków po młodych ludzi. W tym tygodniu chowaliśmy 48-latka – mówi osoba zatrudniona w parafii. Przyznaje, że przy pierwszej i drugiej fali pandemii było inaczej, a na pewno nie umierało tylu ludzi. A teraz każdy czeka w domu, próbuje się leczyć na własną rękę, może przejdzie samo, i pogotowie wzywa, jak już jest naprawdę źle.
Czytaj też: Gorączka, rumień, biegunka. Rodzicu, poznaj PIMS
O 30–40 proc. więcej zgonów
Wiesław Szczepaniak, który od 30 lat w Wolsztynie prowadzi zakład pogrzebowy, ocenia, że liczba zgonów, a więc i pochówków, wzrosła o jakieś 30–40 proc. O takim samym wzroście mówi Tomasz Wróbel ze Strzelina, który w kolejnych falach pandemii wymieniany jest jako powiat z najwyższymi wskaźnikami zakażeń i zgonów na Dolnym Śląsku.
– My akurat możemy zrobić trzy pogrzeby o tej samej godzinie, bo mamy taką obsadę pracowników, więc kolejek nie ma, ale nie zmienia to faktu, że ludzie umierają jak muchy. Chowaliśmy już trzy osoby z jednej rodziny. Najpierw zmarł ojciec, potem syn, potem kolejna osoba. Umierają 90-latki, 65-latki i ludzie młodzi – mówi Tomasz Wróbel.
Obaj właściciele zakładów pogrzebowych przyznają, że większość ludzi, których odprowadzają w tej ostatniej drodze, to raczej ofiary covidu. – Jest takie przysłowie: cieszy się starzec, gdy przeżyje marzec. Późną jesienią, zimą i wiosną zawsze więcej ludzi umiera, ale teraz sytuacja jest naprawdę zła – dodaje Wiesław Szczepaniak.
Czytaj też: Pocovidowe powikłania
Pogrzeb. Do dwóch tygodni czekania
We Wrocławiu na dwóch największych cmentarzach komunalnych czas oczekiwania na termin pogrzebu wynosi w tej chwili około półtora tygodnia. Jak informuje zastępca dyrektora Zarządu Cmentarzy Komunalnych Mieczysław Popławski (sam niedawno wyszedł z covidu, ale jak podkreśla, przeszedł zakażenie prawie bezobjawowo), nie ma na razie planów zmiany harmonogramu. W grudniu z powodu wzrostu liczby zgonów w jednym czasie na jednym cmentarzu odbywało się po kilka pogrzebów.
– Daliśmy wtedy zgodę, by mogły się odbywać poza kaplicą. Kondukty więc wchodziły od razu bocznymi bramami albo ludzie spotykali się już przy wykopanym grobie. Teraz sytuacja wróciła do normy, ale ta norma to koło dziesięciu dni oczekiwania na wolny termin – mówi Mieczysław Popławski.
W Poznaniu kolejki sięgają dwóch tygodni. Na spopielenie zwłok rodziny czekają pięć dni, mimo że krematorium pracuje na dwie zmiany. Podobnie jak we Wrocławiu w grudniu, tak teraz w Poznaniu wiele uroczystości odbywa się z pominięciem spotkania w domu pogrzebowym czy kaplicy – żałobnicy idą od razu na grób. Na niektórych cmentarzach przywrócono też pogrzeby w soboty, podobnie jak w czasie drugiej fali wirusa.
Czytaj też: Co z AstraZeneką? Polacy wolą inne szczepionki
Gdzie przechować zwłoki
Jak przyznaje pracownik zakładu pogrzebowego z Warszawy, jest źle nie tylko dlatego, że jest więcej zgonów, ale też dlatego, że czasem naprawdę ciężko zrobić pogrzeb: – Umiera babcia, dziadek albo tato czy mama. A najbliższa rodzina jest na kwarantannie. Nie da się tego pogrzebu zorganizować szybko, poza tym zwłoki trzeba gdzieś przechować do czasu ceremonii, my chłodni na dwa tygodnie po prostu nie mamy.
Do 72 godzin od zgonu ciało zmarłego przechowywane jest w szpitalnej kostnicy za darmo. Kolejne doby to koszt od 50 do 100 zł. Ale wydłużenie czasu odbioru ciał zmarłych i zbyt małe chłodnie, które nie są w stanie pomieścić kolejnych, to powody, dla których np. Wojewódzki Szpital Zakaźny w Warszawie podpisał umowę z firmą zewnętrzną na przechowywanie zwłok.
Od początku pandemii w Polsce zmarło z powodu koronawirusa 64 tys. ludzi. Tylu mieszkańców mają Pabianice, Leszno czy Zamość.
Czytaj też: W pandemii wybraliśmy PKB. Ale dla kogo ten wzrost?