Nie jest to wcale sytuacja hipotetyczna. 5 mln Polaków nie korzysta z internetu, zaledwie 15 proc. kupuje gazety codzienne, a 37 proc. ma dostęp wyłącznie do „publicznych” kanałów informacyjnych TVP. Wydawać by się mogło, że zabiegi władzy o monopol w dystrybucji informacji i opinii są bezcelowe. Po co podbierać z budżetu państwa rokrocznie miliardy na telebujdy w dobie wszechdostępnej sieci? W społeczeństwie, którego starsze roczniki powinny mieć jeszcze w pamięci doświadczenie cenzury i prymitywnego peerelowskiego „frontu ideologicznego”? W narodzie – cokolwiek by powiedzieć – coraz lepiej wykształconym i inteligentnym?
Siedem i pół godziny przyśrubowania
40 lat temu Polacy na znak protestu przeciw półprawdom, manipulacjom, oszczerstwom stawiali telewizory w oknach ekranem na zewnątrz. Dziś w młodszych pokoleniach w modzie jest telewizora w ogóle nie mieć, prasę czytać wybiórczo i incydentalnie w jej sieciowych serwisach, filmy oglądać na Netflixie itd.
A jednak jest coś zadziwiająco skutecznego w propagandzie, czyli – jak to definiują słowniki – w celowym działaniu zmierzającym do ukształtowania określonych poglądów i zachowań zbiorowości ludzkiej lub jednostki. Dodajmy – działaniu często wcale nie finezyjnym, lecz prostackim, wcale nie podstępnym, ale ostentacyjnym, jak choćby osławione, anegdotyczne paski w „Wiadomościach” TVP.
„Wiadomości” budują alternatywny świat, w którym niewygodne tematy i zdarzenia nie istnieją. W przedwielkanocnym tygodniu nie zająknęły się o watykańskich karach dla biskupów Głódzia i Janiaka, nie padło nazwisko Obajtek, a tragiczną sytuację covidową przedstawiano jako heroiczną walkę rządu (wspartego wojskiem) oraz „rewolucyjne zmiany” w systemie szczepień.