W brazylijskim serialu pt. wybór nowego rzecznika praw obywatelskich już od kilku odcinków wiało nudą. Scenariusz, w którym młoda, inteligentna i popierana przez środowiska NGO mecenas Zuzanna Rudzińska-Bluszcz odtrącana jest przez Jarosława Kaczyńskiego, szybko się wyczerpał. A później z obsadą było tylko gorzej.
Na tyle, że wysunięty przez PiS kandydat poseł Piotr Wawrzyk zagłosował sam na siebie. Każdy serial potrzebuje takiej pociesznej postaci. Wawrzyk miał potencjał w tej roli, bo wcześniej musiał się tłumaczyć z tego, czy w doktoracie splagiatował pracę własnej studentki. Oficjalnie uznano, że nie splagiatował, ponieważ użyty fragment nie miał „wartości naukowej”. Przepchany politycznym kolanem przez Sejm kandydat Wawrzyk poległ w Senacie. I wtedy serial nabrał pikanterii, bo – jak wiadomo – reżyser tego spektaklu nie lubi przegrywać.
Na początku roku walka o fotel RPO się zaostrzyła, tak jak i stanowiska kandydatów. Następca Wawrzyka z ramienia PiS poseł Bartłomiej Wróblewski, nawet jeśli nie zostanie rzecznikiem praw obywatelskich, to sławę ma zapewnioną dzięki cytatowi z wniosku do Trybunału Konstytucyjnego, który firmował własnym nazwiskiem: „Brakuje dowodów, że urodzenie dziecka, które umrze w męczarniach kilka godzin po porodzie, ma negatywny wpływ na psychikę rodziców”.
Kandydat Wróblewski próbował ratować twarz i sytuację opowieściami, że to nie jego poglądy. Ale to tylko wzbudziło podejrzenia, że może nie mieć żadnych. Jakieś poglądy z pewnością ma prof. Sławomir Patyra, którego kandydaturę na RPO zgłosiła z kolei Koalicja Obywatelska w sojuszu z PSL. Ale wśród obrońców praw człowieka trudno było wybadać jakie, bo Patyra nie jest twarzą tego środowiska. No, ogólnie było bardzo słabo. Wtedy Lewica wpadła na pomysł, żeby obejść Kaczyńskiego od lewej strony.