Początek tygodnia. Jak informuje rzecznik Ministerstwa Zdrowia, najgorsza sytuacja pod względem liczby wolnych łóżek jest na Śląsku, Dolnym Śląsku, Mazowszu i w Świętokrzyskiem. Ponad 80 proc. miejsc jest zajętych, na Śląsku rozpoczęto relokację chorych trafiających na SOR-y – karetki kierowały ich na Opolszczyznę.
Zaledwie kilkanaście godzin wcześniej, w niedzielę późnym wieczorem, wojewoda dolnośląski zamieszcza na swoich profilach na Facebooku i Twitterze wpis: „Mając na względzie trudną sytuację epidemiologiczną oraz z uwagi na bardzo duże obciążenie systemu Państwowego Ratownictwa Medycznego w województwie dolnośląskim, zwracam się do Państwa z apelem o wzywanie karetek wyłącznie w sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia”.
Służby prasowe wojewody nie wyjaśniały wpisu. On sam dzień później, także pod wieczór, w kolejnym poście napisał: „Sytuacja jest bardzo poważna. Wiele osób próbuje dodzwonić się do Państwowego Ratownictwa Medycznego, przez co linia jak i samo pogotowie jest coraz bardziej obciążone. W okresie 1–28 marca br. do Centrum Powiadamiania Ratunkowego we Wrocławiu wpłynęło ponad 150 tys. zgłoszeń, z czego blisko 50 tys. zakwalifikowano jako zgłoszenia niezasadne – fałszywe. To aż jedna trzecia wszystkich zgłoszeń”.
Czytaj też: Reporter „Polityki” sprawdził, jak wierni przestrzegali obostrzeń
Karetka czy łóżko
Ratownik medyczny jednego z zespołów pracujących w Warszawie mówi wprost: – System padł albo rozpada się na naszych oczach. Bo to nawet nie jest kwestia wezwań karetek, ale tego, czy jak dojedziemy do pacjenta, zapakujemy go do auta, to znajdzie się dla niego miejsce w szpitalu.
Jego kolega po fachu Michał Drożdż w rozmowie z „Polityką” nie krył, że kilka dni temu na jego dyżurze wszystkie szpitale, do których jeździł z zespołem, odmawiały przyjęcia chorego. Z jedną pacjentką krążył więc po mieście, a po trzech godzinach zaczął im się kończyć tlen. Ratowała ich ekipa z innej karetki, kiedy okazało się, że tego tlenu mają jeszcze na góra godzinę i żadnych szans na miejsce.
Kobieta do szpitala – poza Warszawą – trafiła po blisko 20 godzinach od wezwania pogotowia.
Teoretycznie system koordynacji jest prosty: szpitale przekazują dyspozytorni informacje o wolnych miejscach. Bieżące informowanie o łóżkach i ich rezerwacjach odbywa się w aplikacji uw.mz.gov.pl poprzez moduł Ewidencja Łóżek COVID (ELC). W systemie tym możliwa jest także rezerwacja wolnych łóżek dla pacjentów z covidem. Jeden z dyrektorów pogotowia w dużym mieście wojewódzkim: – System można aktualizować nawet kilka razy dziennie. Dyspozytorzy mają dostęp do bazy danych i to oni decydują, do którego szpitala pojedzie karetka. Tylko że jak już dojedzie, to łóżka tam nie ma, bo w międzyczasie się zapełniło, ktoś tego nie sprawdził, ktoś nie zweryfikował.
– I wtedy jedziemy do innego szpitala i do kolejnego. Albo stoimy pod wybranym. Do skutku. W obecnej sytuacji oznacza to, że czekamy, aż ktoś w tym szpitalu umrze i zwolni się łózko dla naszego pacjenta – przyznaje Michał Dróżdż.
Inny ratownik dodaje: – Nie wiem, jak często aktualizowane są dane o wolnych łóżkach. Raz, dwa razy dziennie. A może powinny być aktualizowane co godzinę? Tylko że te dane ktoś musi podać do dyspozytorni. A jak na oddziale wszyscy są przy pacjentach, to kto to zrobi? Czasem zresztą mam wrażenie, zwłaszcza ostatnio, że chomikuje się miejsca na czarną godzinę jako ostateczną rezerwę.
Czytaj także: Bezprawie w pandemii. Dlaczego PiS wciąż to robi?
Czy można inaczej? Jak w kinie?
Dr hab. Waldemar Skawiński, lekarz i założyciel Izby Gospodarczej Medycyna Polska, swego czasu zastępca dyrektora Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia, twierdzi, że można to robić inaczej.
– Wystarczyłoby dla szpitali na obszarze, który dana dyspozytornia obejmuje, zbudować system rezerwacji. Tak jak to działa w kinie czy pociągu. Po odebraniu zgłoszenia i wprowadzeniu go do systemu automatycznie znikałoby z niego wolne łóżko i nie można by przyjąć na nie innego pacjenta – mówi dr Skawiński, który uważa, że pandemia tylko obnażyła dramatycznie braki i opóźnienia w rozwoju systemów informatycznych w zakresie ochrony zdrowia.
Prof. Jan Madey z Uniwersytetu Warszawskiego, ceniony informatyk, specjalista z zakresu inżynierii oprogramowania, przyznaje, że można stworzyć spójny system, czyli poprawić ten, który działa obecnie. – Ale sytuacja kryzysu jest najgorszą z możliwych do wprowadzania jakichkolwiek zmian, bo tylko pogłębia chaos. Pamiętajmy jednak, że najlepszy system nie pomoże, jeśli nie będzie zasilany danymi we właściwy sposób – dodaje prof. Madey.
Czytaj też: Co nas czeka w trzeciej fali pandemii?
Co może koordynator?
Jesienią, podczas drugiej fali pandemii, kiedy media dosłownie zostały zalane dramatycznymi nagraniami rozmów dyspozytorów i ratowników w karetkach, resort zdrowia zwiększył uprawnienia wojewódzkich koordynatorów ratownictwa medycznego. 29 listopada 2020 r. zyskali możliwość wydawania decyzji administracyjnych dotyczących umieszczenia w szpitalach osób w stanie nagłego zagrożenia, gdy konieczne jest rozstrzygnięcie sporów pomiędzy zespołem ratownictwa a szpitalem. W trzeciej fali pandemii poszerzenie kompetencji nie wpłynęło jak na razie na poprawę sytuacji. Wraz ze wzrostem liczby zakażonych wróciła walka o szpitalne miejsca.
Dyrektor pogotowia: – Jest pełnomocnik rządu ds. ratownictwa w randze podsekretarza. Jest rozporządzenie prezesa rady ministrów. Jest koordynator ratownictwa, też w randze ministra. I pewnie ma sztab ludzi czy radę jakąś, ale to wszystko jest jakieś takie bardzo metafizyczne, bo my tu, na pierwszej linii, nie obserwujemy spektakularnych efektów jego pracy.
W kraju działa obecnie 30 dyspozytorni medycznych, które 1 stycznia przeszły w zakres kompetencji wojewodów. Tylko 20 marca zespoły ratownictwa medycznego wyjeżdżały ponad 10 tys. razy. Z analiz, jakimi dysponuje ministerstwo, wynika, że w całym kraju dojazd trwa dłużej, co wynika głównie z trudności z przekazaniem pacjenta do szpitala – ze względu na przeciągające się oczekiwanie karetek w oddziale ratunkowym lub izbie przyjęć albo dalekie transporty z miejsca zdarzenia do szpitala. To z kolei przekłada się na zmniejszenie liczby zespołów dostępnych do wysłania przez dyspozytora. Czas dojazdu automatycznie się wydłuża.
Czytaj też: Covid zaatakował młodych
Cztery godziny na wagę życia
W instrukcji obsługi aplikacji uruchomionej przez ministerstwo można przeczytać, że po stronie szpitala leży podanie w odpowiedniej zakładce liczby łóżek respiratorowych (dla dorosłych lub dziecięcych), łóżek bez respiratorów (dla dorosłych lub dziecięcych) i telefon do osoby koordynującej tę liczbę.
W kolejnych punktach instrukcja precyzuje, że informacje w aplikacji są aktualizowane przez szpital na bieżąco, zgodnie z ruchem pacjentów covid, przez siedem dni w tygodniu. Dane wprowadzane są z poziomu izby przyjęć lub SOR. W przypadku przyjęcia pacjenta z covidem, zgłaszającego się samodzielnie na izbę lub SOR, szpital rezerwuje łóżko w swojej placówce i akceptuje tę rezerwację. Uprawnienia do rezerwacji łóżek mają główni dyspozytorzy medyczni (GDM) oraz wojewódzcy koordynatorzy ratownictwa medycznego (WKRM).
Kluczowe w tej instrukcji są dwa punkty. Pierwszy: rezerwacja od chwili jej wprowadzenia przez GDM lub WKRM jest aktywna przez cztery godziny. I drugi: szpital ponosi odpowiedzialność za zgodność informacji o stanie wolnych łóżek ze stanem faktycznym – jeśli w izbie przyjęć czy SOR-ze nikt nie będzie miał głowy do tego, by aktualizować dane, to w systemie będzie „wisieć” albo wolne, albo zarezerwowane łóżko.
Cztery godziny. Taki jest czas, w którym karetka powinna zdążyć dojechać z chorym do miejsca podanego przez dyspozytora. Potem rezerwacja przestaje być ważna.
Czytaj też: „Łóżka zapełniają się błyskawicznie”
Siedem godzin oczekiwania
Ministerstwo Zdrowia poproszone o komentarz do wpisu wojewody dolnośląskiego Jarosława Obremskiego wyjaśniło, że kilkakrotnie występowało do niego o podjęcie działań mających na celu poprawę parametrów działania zespołów ratownictwa medycznego i usprawnienie procesu przekazywania zespołów ratownictwa medycznego do szpitali. Przeprowadzana była także kontrola w wybranych placówkach i wdrożono plany naprawcze.
W imieniu dyspozytorów medycznych odpowiedział Piotr Skibiński, pytając, czy wpłynie to na decyzje lekarzy dyżurnych szpitalnych oddziałów ratunkowych: „Wczoraj w szpitalu przy ul. Kamieńskiego lekarz dyżurny zapowiedział od rana przestoje sięgające pięć godzin, a jeden z moich Zespołów Ratownictwa Medycznego oczekiwał ponad siedem godzin na przyjęcie. Jeden z ZRM został również przyjęty dopiero wówczas, gdy na pokładzie karetki doszło do zatrzymania krążenia”.
Czytaj też: Zalewa nas trzecia fala. Zemściła się bezmyślność rządu