Kolejne święta pod pandemią. Już drugie wielkanocne. Rok temu świętowaliśmy, widząc bliskich zza przepierzeń z folii, siedząc na tarasach albo ustawiając laptopy na stołach. Na kuchenkach gotowało się mleko na paschę, a za oknami szczekaczki radiowozów przypominały o obowiązku zasłaniania ust i nosa. Psychologowie podkreślali, że wszelki rozwój ma swoje źródło w kryzysie, i żeby odbić się w górę, zawsze potrzebne jest jakieś dno, wieszczyli też Nowy Ład Moralny – więcej empatii, więcej namysłu nad życiem, więcej książek, relacji, które mieliśmy docenić, mniej życia na autopilocie. Nie pomylili się w kwestii przyrody. Mieszkańcy miast masowo usiedli do Google Maps, szukając położonych nieopodal łąk – żeby choć na chwilę uciec spośród czterech ścian, między którymi już nie mogli wytrzymać. Mijał właśnie czwarty tydzień w zamknięciu. Liczba ofiar śmiertelnych sięgała 40.
Jest rok i 50 tys. pocovidowych śmierci później. Warszawska rada miasta i sejmowa komisja kultury zaczynają sesje od uczczenia ofiar wirusa. W pierwszą rocznicę pandemii, 12 marca, minuta ciszy ku czci ofiar zapadła w wielu miastach, od Białegostoku, przez Łódź, Bydgoszcz, Gdańsk, Sopot, po niewielkie Piaseczno. Przed szpitalem w Gorzowie ktoś regularnie stawia znicze.
Już niemal każdy po kimś płacze albo przynajmniej kogoś wspomina. Najbliżsi, współpracownicy, sąsiedzi, przyjaciele przyjaciół. Znane nazwiska i cenione autorytety. Po śmierci 32-letniej nauczycielki najmłodszych klas z warszawskiego Bemowa, która zaraziła się w szkole, dzieciaki potrzebowały pomocy psychologa. Jak mają żyć bez pani? Skoro ona umarła, to co będzie z nimi, może też się zarażą i umrą? Jak ma udźwignąć taki ciężar dziecko, które przyniosło covida? W Zakopanem wciąż nie mogą uwierzyć w odejście popularnego radnego, chłopa jak dąb.