Piotr P., szczupły, dwa metry wzrostu. Prowadzony w kajdankach na rozprawę mimo swoich 28 lat wygląda jak chłopiec. Markowy granatowy pulower, takie same dżinsy, brązowe dobre buty. Sprawia wrażenie, jakby nie pojmował, dlaczego tu jest.
Rodzina religijna, ojciec wysokiej rangi menedżer, mama zajmuje się domem i opieką nad jego niepełnosprawnym bratem. Rodzice stoją przed salą rozpraw. Ojciec podbiega i ściska skute dłonie. Po nim matka. Szczupła, okręcona góralską chustą. Całuje w policzki. – Moje słońce najmilejsze! Stojącej obok prokuratorce rzuca w twarz: – Modlę się, żeby pani spaliła się w piekle za to, co pani zrobiła mojej rodzinie.
W Sądzie Okręgowym w Warszawie ruszył proces, w którym ten niedawny student jest oskarżony o okrutne zabicie własnych dzieci.
Małżeństwo
Z Magdą poznali się na studiach, na wydziale ochrony środowiska Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie w październiku 2014 r. On miał 21 lat, ona 23. Pół roku później powiedziała mu, że jest w ciąży. Chciał, żeby usunęła. Zamówił dla niej przez internet tabletki wczesnoporonne. Przesyłki z poczty nie odebrała.
Wzięli ślub i zamieszkali w wynajętym mieszkaniu w Warszawie przy ul. Tołstoja. W styczniu 2016 r. urodziła się dziewczynka – Liliana. – Była kochanym dzieckiem, spokojnym, często się uśmiechała – mówił w sądzie Piotr P. – Mieliśmy taki rytuał z Lilianką, że jak ktoś z nas wychodził z domu, to druga osoba niosła ją do progu i razem się żegnaliśmy. Jak wstawaliśmy rano, to kto pierwszy nas budził? – Lilianka. Od razu przytulanie, przebieranie…
– Powiem szczerze, że nie mogłam tego słuchać. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się, gdzie jest granica zła – mówi prokurator Mirosława Chyr, która doprowadziła Piotra P.