Premier Mateusz Morawiecki ogłosił zaostrzenie restrykcji w walce z koronawirusem. Kościoły rząd potraktował jak obiekty wielkopowierzchniowe. Teraz do wnętrza można wpuszczać wiernych w proporcji jedna osoba na 20 m kw. (wcześniej 15 m). Między wiernymi powinien być odstęp minimum 1,5 m.
Podkast: Co nas czeka w trzeciej fali pandemii?
Wielkanocne siedliska wirusa
To nie zapobiegnie przekształcaniu się świątecznych zgromadzeń kościelnych w ogniska infekcji o wielkiej sile wrażenia. A mają one przecież różne formy. Prócz mszy i nabożeństw są święcenia wielkanocnych koszyków, procesje i tradycyjne lokalne wydarzenia. Chyba nikt nie wierzy, że ich uczestnicy będą „solidarni” i zdyscyplinowani. Zwłaszcza w mniejszych miejscowościach i kościółkach, bo to nie są katedry i bazyliki, gdzie tłum wiernych łatwiej rozrzedzić. Ale na Podhalu, na Podkarpaciu, w mateczniku masowego ludowego katolicyzmu, oczekiwać na masową skalę stosowania się do zaleceń rządu czy episkopatu – to graniczy z fantazją.
Odpowiedzią na rosnące wyzwanie epidemiczne nie może być lękliwość rządzących. W sąsiednich Niemczech władze zaleciły zamknięcie kościołów na święta. Wierni mogą uczestniczyć w transmisjach mszy i obrzędów przez internet. I to jest jedyna racjonalna droga.
Czytaj też: Na covid chorują coraz młodsi. Przez wariant brytyjski?
Kościół i polityka, groźny sojusz
Tylko że jest jeszcze polityka. Nie tylko w Polsce, bo choćby też w Niemczech, gdzie pragmatyczna „Mutti” Merkel w ciągu jednej doby zmieniła zdanie w kwestii lockdownu, aby nie przekreślić szans swego obozu w zbliżających się wyborach. W Polsce obecny obóz rządzący związał się nierozerwalnym węzłem z Kościołem rzymskokatolickim i nie może ignorować jego stanowiska. A polski episkopat rzymskokatolicki chce, aby kościoły były otwarte. Oczywiście z zachowaniem wspomnianych zaleceń, ale ich wykonanie powierza proboszczom, czyli przerzuca odpowiedzialność na aparat kościelny, zamiast wydać w tej sprawie komunikat z najwyższego szczebla – episkopatu in gremio.
Czytaj też: Zagubiona koalicja i opozycja. Polityka w covidowej mgle
Epidemiczne skutki otwarcia kościołów podczas świąt spadną więc na lokalne społeczności, a nie na episkopat. Przynajmniej w przeświadczeniu władz świeckich i kościelnych. Ale w odbiorze społecznym niekoniecznie. Jeśli zaraza się rozszaleje, to ludzie będą mieli pretensje do władz raczej w Warszawie niż lokalnych. Taka jest cena centralizacji forsowanej przez rządzących. Rozmycie odpowiedzialności może nie wypalić i w Kościele, i w polityce.
Tu kłania się Szymon Hołownia. Jeszcze przed konferencją prasową premiera Morawieckiego zwołał swoją. Wytknął biskupom, że zamiast walczyć z urojonym wrogiem „dżender”, powinni bronić życia przed prawdziwym zagrożeniem, jakim jest epidemia. Tak, to też jest polityka, ale akurat w tym przypadku racjonalna i w służbie dobra wspólnego.
Czytaj też: Szpitale przygotowują się na trzecią falę