Szewcy tracą buty
Kalwaria Zebrzydowska to teraz golgota szewców. Polskie buty przegrywają z zarazą
Michał Góralczyk, producent butów damskich, ujmuje rzecz po boksersku: – Jesteśmy po trzech sierpowych, boimy się, że czwarty będzie nokautem. Bez pomocy państwa nie przetrwamy.
Akurat mija rok z pandemią, niebo nad Kalwarią słoneczne, temperatura w lutym sięga 20 stopni, co w normalnych, niewojennych czasach zwiastowałoby idealną szewską wiosnę. Ale w telewizji znów podają rekordowe rankingi zachorowań i śmierci na covid; szewcy chodzą struci, trwają narady przy kuchennych stołach. Starzy rzemieślnicy, szczycący się tym, że przetrwali nawet komunę, milcząc, wskazują w kalendarzach dzień, w którym rzucą zawód.
Co piąta para polskich butów pochodzi z okolic Kalwarii Zebrzydowskiej, tu każdy dom to wielopokoleniowa rodzina szewców. Na ławkach w rynku ludzie wystawiają twarze do słońca – mają widok na wielki billboard ze żniwującą kostuchą covidową.
Rocznica
Urodzaj w obuwnictwie, mówią szewcy, zupełnie jak w rolnictwie, zależał od pogody. Ciepła i długa wiosna – ludzie kupowali więcej butów, śnieżna zima – to samo. Rok zarazy zmienił odwieczne zasady: pogodowo 2020 był jak marzenie obuwnika, jednak pozostawił po sobie zgliszcza w setkach rodzinnych zakładów obuwniczych w gminie Kalwaria Zebrzydowska. Długi, upadłości, depresje, magazyny niechcianych butów, wymuszone przeceny, ucichłe maszyny krojnicze, pracownicy myślący o kasach w supermarketach.
– Każdy woli na kasę, bo spożywka nie siądzie tak jak skórzanka – mawiali w 2020 r. szewcy kalwaryjscy, wymieniając się opowieściami o odeszłych pracownikach. Kasy, części samochodowe, fabryka słonych paluszków z kontraktem na Amerykę – tam szli po pracę fachowcy z obuwnictwa.
Sami szewcy bywali zdumieni, gdy docierało do nich, w jak zasupłanych łańcuchach społecznych od zawsze tkwiły buty.