W ostatni wtorek lutego Warszawa znalazła się w trójce miast z najbardziej zanieczyszczonym powietrzem na świecie. Tak stolicę Polski sklasyfikował codzienny ranking IQAir, tworzony przez szwajcarskiego producenta oczyszczaczy powietrza. Zestawienie powstaje na podstawie uśrednionych wyników z dziesiątek tysięcy stacji pomiarowych zainstalowanych na wszystkich kontynentach. Gorzej tego dnia miało być jedynie w Dhace w Bangladeszu i bułgarskiej Sofii, niewiele lepiej m.in. w metropoliach Indii (Kalkucie i Mumbaju) oraz Chin (w Chengdu i Wuhanie).
Kto i czym zanieczyszcza?
Już z tego krótkiego zestawienia wynika, że problem pyłu zawieszonego jest uniwersalny, choć jego źródła bywają różne. Płuca mieszkańców Warszawy i Sofii cierpią przez jakość urządzeń grzewczych w mieszkaniach i domach. Chengdu i Wuhan są podtruwane przez okoliczny przemysł ciężki. Dhaka, Kalkuta i Mumbaj z przyległościami mają w sumie 55 mln mieszkańców, jest więc ścisk, wiele osób gotuje na otwartym ogniu, do tego dochodzi niekontrolowane spalanie śmieci, w tym tworzyw sztucznych i resztek roślinnych na polach za miastem. Wszędzie na ulice wyjeżdża masa pojazdów napędzana silnikami spalinowymi. A jeśli wiatr wieje niemrawo, jak 23 lutego w Warszawie, miasta spowija toksyczna mgła.
Przy czym pył to problem przede wszystkim tych mniej zamożnych i generalnie gorzej zorganizowanych (ale i tu zdarzają się wyjątki, bo są dni, gdy europejską czołówkę z najbardziej zanieczyszczonym powietrzem otwierają przemysłowe północne Włochy). Taki stan to prosta konsekwencja wyborów cywilizacyjnych i minimalna skuteczność w przestawieniu się na inny model wytwarzania energii. W Polsce idzie nam to wyjątkowo opornie. W domowych piecach wciąż spalamy za dużo węgla, drewna, śmieci i przepracowanego oleju silnikowego. Zbyt ślamazarnie idzie akcja wymiany tzw. kopciuchów w ramach rządowego programu „Czyste powietrze”. Skutków nie przyniosły jeszcze przyjmowane właśnie przez sejmiki województw uchwały antysmogowe, zakładające m.in. nakaz wymiany najbardziej dokuczliwych palenisk.
Polska w zadymionej poczekalni
Z drugiej strony jakąś nadzieję, że kiedyś będzie lepiej, budzi ewolucja, jaką przeszła polska walka ze smogiem. Dekadę temu problem prawie nie istniał, jakieś pięć lat wstecz – to zasługa przede wszystkim społeczników bijących na alarm – doceniono jego rangę, a smog przebił się do świadomości społecznej do tego stopnia, że stał się przedmiotem troski polityków. I niby już wiadomo, czym oddychamy, a politycy ze szczebla samorządowego i ogólnokrajowego wiedzą, że na smogu można się wyborczo lansować, ale opieszałość wszelkich działań wskazuje, że przywódcy gmin, powiatów, województw i całego kraju nie dostrzegają potrzeby jakiejś ponadstandardowej mobilizacji. Nie słychać, by planowano jakiekolwiek dodatkowe impulsy, które mogłyby przyspieszyć np. wymianę pieców.
Pozostaje jedynie czekać i liczyć, że z każdym sezonem grzewczym sytuacja będzie się poprawiać. Pytanie, ile jeszcze sezonów komu zostało. W poprzednich latach smog prowadził do przyspieszonego zgonu ok. 40 tys. obywateli Rzeczypospolitej rocznie. Za każdym razem trzeba przypominać tę liczbę. To stawka pozostawania w zadymionej poczekalni i okupowania czołowych miejsc złowieszczych rankingów.