KATARZYNA KACZOROWSKA: – Przychodzi młoda aktorka do teatru, do pracy i na korytarzach słychać: „jest nowy towar”?
EMILIA KRAKOWSKA: – Ale pyta pani o mnie czy w ogóle?
O panią, kiedy zaczęła pracę u Adama Hanuszkiewicza.
Kiedy do teatru przychodzi młoda aktorka, to pojawia się zainteresowanie. Czy coś się stanie? Będzie jakiś romans? Tragedia? A może nie stanie się nic? Jest się obserwowanym z każdej strony. Ale ja wtedy byłam po prostu młodą zakochaną mężatką.
To nie przeszkadza w romansie.
Mnie tak, choć muszę powiedzieć, że takiego powodzenia, jakie ma młoda zakochana mężatka, to nie zazna nikt. Wanda Łuczycka miała takie powiedzenie: „Kiedy wiadomo, że dyrektorowa jest wspaniałą aktorką? Po śmierci dyrektora”. Sama zresztą była żoną Mariana Mellera, dyrektora teatrów Nowego, Dramatycznego i Narodowego. Bardzo mądrego człowieka; u niego każdy miał swoje pięć minut. Każdy. A jeśli pyta pani o plotki, to w Powszechnym u Hanuszkiewicza miałam opinię pupilki dyrektora.
I dlatego dostaje pani role, tak?
Tak, ale nie tylko. Któregoś razu z bufetu doszła do mnie plotka, że dostaję role, bo jestem Żydówką. Przyszłam do domu wściekła, powtórzyłam Michałowi, mojemu pierwszemu mężowi. Michał cudem przeżył Holokaust, cała jego rodzina zginęła w czasie wojny.
I?
Spojrzał na mnie. Wzruszył ramionami i, śmiejąc się, rzucił: „To im powiedz w tym bufecie, że coś w tym jest, co mówią, bo od czasu do czasu miewasz w sobie coś żydowskiego...”.
W Drezdenku, w liceum z internatem, do którego z Poznania wysłała panią mama, jeden z nauczycieli któregoś razu na schodach klepnął w pupę dorastającą dziewczynę z długimi warkoczami.