Jeden z nich, dr M., anestezjolog, pisał do nas w połowie grudnia wprost z dyżuru na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym: „Pacjentka ma 82 lata i jest w ciężkim stanie. Modlę się, żeby miała COVID. Wtedy będę mógł ją przekazać na Oddział Intensywnej Terapii. Jeśli nie jest zakażona, zostanie tutaj i szansa, że przeżyje, jest niewielka”.
Kobieta potrzebowała natychmiastowego przeniesienia na intensywną terapię. Miała zapalenie płuc i cierpiała na niewydolność oddechową. „Początkowo miała maskę z tlenem, ale średnio sobie radziła, teraz jest na wysokoprzepływowej tlenoterapii donosowej i nadal jest średnio. Wymaga intubacji, intensywnego leczenia” – relacjonował lekarz, w którego szpitalu nie było ani jednego miejsca na OIT dla pacjenta covid ujemnego.
Pacjentka zmarła, a lekarz tak podsumowywał ten dramat: „Cały system ochrony zdrowia stanął na głowie dla jednej choroby. Kilka miesięcy temu modliliśmy się, żeby pacjent potrzebujący intensywnej terapii nie miał wirusa, teraz jest odwrotnie”. To, co wydarzyło się na dyżurze dr. M., nie było niczym szczególnym. Pacjenci umierali masowo. Jedni zakażeni wirusem. Inni dlatego, że w wyniku spóźnionych i nietrafionych decyzji rządzących nie było dla nich miejsc w szpitalach niecovidowych. Jeszcze inni, bo przestraszeni chaosem zbyt późno zwrócili się o pomoc.
Interniści „opróżniali” oddziały ze swoich chorych, chirurdzy obcinali zaniedbane stopy cukrzycowe, ortopedzi łamali kończyny źle zrośnięte w domowych warunkach.
Panika
Obserwacje lekarzy potwierdzają dane z Urzędów Stanu Cywilnego. W 2020 r. zmarło 477 tys. Polaków. Dotąd umierało po 406 tys. obywateli rocznie (średnia z czterech poprzednich lat). To znaczy, że w mijającym roku przekroczyliśmy średnią o ponad 70 tys.