Jeszcze nie ucichła burza po reportażu TOK FM o szefie II Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii w szpitalu na Banacha WUM, „doktorze, który lubił siadać na kolanach” lekarkom rezydentkom, oskarżającym swojego szefa i wicedyrektora placówki o mobbing i molestowanie, a już na fejsbukowym profilu ZUM na WUM ujawniono, że kilkudziesięciu znanych artystów i biznesmenów zostało zaszczepionych na covid poza kolejką, z puli preparatów zarezerwowanych dla pracowników i studentów.
Emerytowana już profesor WUM do niedawna prowadziła zajęcia. Teraz, po tym wszystkim, po 50 latach pracy, nie chce mieć nic wspólnego ze swoją Alma Mater. Ani rozmawiać, nawet anonimowo: – Nie dlatego, że się boję. Już nie mam czego. Ale czuję straszny zawód i żal do moich kolegów, którzy tę uczelnię pogrążyli i sprawili, że dziś muszę stawiać sobie pytania o sens 50 lat mojego życia.
Student II roku wydziału lekarskiego: – Jeżeli w taki sposób, jak mogliśmy usłyszeć w reportażu radiowym, kadra profesorska traktuje lekarzy rezydentów i stażystów, to można sobie wyobrazić, jak pomiata studentami. Nie wszyscy oczywiście, ale ton nadają tacy właśnie akademicy. Którzy mówią studentom na zajęciach: „nie chce mi się was uczyć”. I piszą pod oceną: „jesteś debilem”. A my milczymy, tak jak milczały lekarki molestowane przez szefa kliniki, bo się boimy. Taka jest wumowska normalność.
Rektorów dwóch
Patologie w innej klinice WUM, Chirurgii Ogólnej i Transplantologii, które doprowadziły do śmierci pacjentów, opisaliśmy w artykule „Patotransplantacja” w sierpniu 2020 r.
Przypomnijmy okoliczności: zgon chorej po transplantacji wątroby spowodowany przekroczeniem dopuszczalnego czasu niedokrwienia narządu i licznymi błędami na każdym etapie leczenia. Wpisywanie nieprawdziwych danych w dokumentacji i ustawowych rejestrach transplantacyjnych, by ukryć błędy i właściwą przyczynę zgonu. Śmierć chorego po transplantacji nerki zakażonej patogenem grzybiczym, tym samym, który wyizolowano wcześniej z pomieszczeń kliniki. Powikłania u operowanych przez osoby bez uprawnień (studentów). Transplantacje wykonywane u chorych spoza Krajowej Listy Oczekujących na Przeszczepienie. Zabiegi poza kolejką.
O tym wszystkim wiedział rektor, którym był wówczas prof. Mirosław Wielgoś. O śmierci pacjentki zawiadomił go prof. Artur Kwiatkowski, wówczas dyrektor Instytutu Transplantologii, gdy na jego zlecenie prof. Andrzej Chmura przeprowadził wewnętrzną kontrolę i odkrył, że pacjentce przeszczepiono wątrobę „przeterminowaną”, za długo czekającą w lodzie, a czasy zimnego niedokrwienia, by ukryć ten błąd, sfałszowano. Dyrektor szpitala zgłosił tylko rutynowo sprawę do prokuratury, nie zainicjował żadnej wewnętrznej procedury wyjaśniającej, nie było też reakcji ze strony rektora, więc Kwiatkowski zawiadomił ministerstwo.
Kontrola MZ i NFZ potwierdziła fałszowanie dokumentacji medycznej i wykazała liczne nieprawidłowości. I znowu nic się nie wydarzyło. Ani rektor uczelni, ani dyrektor szpitala nie wyciągnęli konsekwencji służbowych w stosunku do osób odpowiedzialnych za błędy i fałszerstwa. Pozbyto się tylko – najpierw ze szpitala, potem z uczelni – profesorów Kwiatkowskiego i Chmury, którzy nie chcieli odpuścić. Potem sprawę zamieciono pod dywan. Gdy po dwóch latach „Polityka” zaczęła się nią interesować, WUM odmówił nam dostępu do dokumentów. Gdy uzyskaliśmy je z ministerstwa i opisaliśmy, rektor nie przysłał sprostowania, bo prostować nie było czego, tylko oskarżył autorkę o nierzetelność, składając skargę do Rady Etyki Mediów (uznaną za bezzasadną).
Już po publikacji rektor pytany przez „Politykę” o powody swojej bezczynności stwierdził, że władze uczelni nie mają „instrumentów prawnych do wyciągania konsekwencji wobec odpowiedzialnych za nieprawidłowości” w szpitalu klinicznym. Odpowiedziało mu Ministerstwo Zdrowia: „Podmiotem tworzącym dla SKDJ jest Warszawski Uniwersytet Medyczny, który zgodnie z art. 21 ustawy o działalności leczniczej sprawuje nad nim nadzór. W ramach nadzoru podmiot tworzący może żądać informacji, wyjaśnień oraz dokumentów od organów podmiotu leczniczego oraz dokonuje kontroli i oceny działalności tego podmiotu”.
Prof. Wielgosia zastąpił na stanowisku rektora WUM we wrześniu prof. Zbigniew Gaciong. Nie odpowiedział na pytanie „Polityki”, czy podjął jakieś działania w związku z patologiami ujawnionymi przez trzy niezależne zewnętrzne kontrole.
Chaos w zeznaniach
A w bieżącej sprawie, skandalu, jaki wybuchł po ujawnieniu szczepień osób spoza grupy zerowej, Gaciong wyraźnie pogubił się w zeznaniach. Najpierw twierdził, że o niczym nie miał pojęcia, bo szczepi nie uczelnia, tylko Centrum Medyczne WUM sp. z o.o., której WUM jest jedynie właścicielem. Kiedy jednak dziennikarze Polsatu opublikowali zdjęcia profesora witającego na korytarzu Centrum Dydaktycznego WUM Wiktora Zborowskiego, jednego z aktorów zaproszonych do szczepień poza kolejnością, minister zdrowia poprosił o wyjaśnienia. Gaciong przyznał, że „ze względu na znaczenie Narodowego Programu Szczepień wielokrotnie wizytował Centrum Dydaktyczne, w którym odbywały się szczepienia, zarówno 30, jak i 31 grudnia 2020 r.”. Potwierdził, że wśród oczekujących rozpoznał kilka znanych postaci ze świata kultury. Wśród zaszczepionych znaleźli się m.in. były premier, europoseł SLD Leszek Miller z żoną, Krystyna Janda, jej córka Maria Seweryn, Andrzej Seweryn, Wiktor Zborowski, Michał Bajor, Olgierd Łukaszewicz, Anna Cieślak i Radosław Pazura, satyryk Krzysztof Materna, założyciel TVN Mariusz Walter i dyrektor programowy TVN Edward Miszczak.
Tymczasem uczelnia próbowała przekonać opinię publiczną, że szczepienia znanych osób miały, zgodnie z sugestią NFZ, promować ideę szczepień na covid-19 i były z dodatkowej puli dawek, odrębnej od przeznaczonych dla etapu zerowego akcji. Oraz że dzięki temu szczepienia można było rozpocząć jeszcze w 2020 r. NFZ odpowiedziało, że nic takiego nie sugerowało, a prezes Agencji Rezerw Materiałowych Michał Kuczmierowski zapewnił, że nie było żadnej dodatkowej puli szczepionek.
Wkrótce potem powołana przez rektora wewnętrzna komisja ustaliła, że zaproponowanie szczepień dodatkowym osobom wynikało z obawy, że nie uda się wykorzystać w pełni wszystkich dawek w okresie świąteczno-noworocznym. Komisja stwierdziła „brak należytego doboru tych osób” oraz „złą organizację akcji”. Według uczelnianej komisji rektor WUM nie wywierał żadnych nacisków w kwestii doboru tych osób. Rektor Gaciong poinformował, że nie został zaszczepiony ani on, ani jego 91-letnia matka. Wydał oświadczenie, twierdząc, że „kryzys wizerunkowy”, jaki dotknął WUM w związku z nieprawidłowościami przy szczepieniach, jest efektem „nie tylko błędów popełnionych przez spółkę Centrum Medyczne, lecz także bezprecedensowego manipulowania opinią publiczną przez ministra zdrowia Adama Niedzielskiego”. Wyraził opinię, że „naciski Adama Niedzielskiego mające na celu ingerencję w statutowe prawa oraz działania uniwersytetu godzą w reputację uczelni i są zamachem na jej niezależność”. Rektor próbował też namierzyć, którzy studenci administrują fejsbukowym portalem ZUM na WUM.
Ministrów dwóch
Minister zarządził na WUM kontrolę NFZ, która ustaliła, że osoby zaszczepione poza kolejnością były zgłaszane jako personel niemedyczny szpitala uniwersyteckiego. To już poświadczenie nieprawdy. Niedzielski nałożył zatem na uczelnię karę w wysokości 350 tys. zł i oświadczył, że nie widzi możliwości współpracy z władzami uniwersytetu i oczekuje dymisji rektora WUM. Rektor Gaciong zwolnił szefową spółki Centrum Medyczne i odmówił spełnienia oczekiwań ministra „w poczuciu odpowiedzialności za reformę uczelni i dając świadectwo odwagi cywilnej”. Ujawnił też, że jego dymisja zadośćuczyniłaby oczekiwaniom tych, którzy próbują go zdyskredytować. „Wśród nich znajduje się nie tylko minister zdrowia Adam Niedzielski, lecz także osoby odpowiedzialne za nieprawidłowości, które miały miejsce na uczelni w ostatnich latach”. Ujawnił, że obejmując funkcję rektora, zapoczątkował „głębokie zmiany mające na celu zreformowanie struktury uczelni oraz wyeliminowanie nieprawidłowości (obecnie trwają końcowe prace nad raportem na ten temat)”.
Niedzielski, tak stanowczy i zdecydowany w kwestii afery szczepionkowej, nie wykazał podobnej determinacji w sprawie błędów i fałszerstw dokumentacji medycznej stwierdzonych przez komisje powołane przez ministra Szumowskiego. Miał okazję zapoznać się z dokumentami: prof. Artur Kwiatkowski zawiadomił go o wszystkim, prosząc o reakcję i działania. Odpowiedział mu wiceminister Sławomir Gadomski: zarzut dotyczący braku działania ze strony ministra jest bezpodstawny, ponieważ zostały zlecone kontrole w klinice i nic więcej resort nie może zrobić. Wyciąganie ewentualnych konsekwencji służbowych wobec osób odpowiedzialnych za błędy i nieprawidłowości nie leży w kompetencjach ministra.
Niemal identyczną odpowiedź dostała „Polityka”, gdy szefem resortu był jeszcze Łukasz Szumowski. Reakcja była, bo minister zarządził kontrole w klinice, a ich wyniki przekazano do prokuratury okręgowej. Po publikacji minister naszego śledztwa nie skomentował, bo już nie był ministrem: podał się do dymisji kilkanaście godzin po tym, gdy reklamowaliśmy wyniki naszego śledztwa na portalach społecznościowych i Polityka.pl.
Prof. Kwiatkowski informował ministra Szumowskiego, że osoby odpowiedzialne za nadzór w klinice „ukrywały fakty, dokonując licznych zmian w dokumentacji medycznej, zlekceważyły zdarzenia i nie wdrożyły żadnych procedur naprawczych”. Szumowski schował list do szuflady. A potem dokładał tam następne dokumenty. Ponad 30 pism od prof. Kwiatkowskiego, który uparcie streszczał raporty pokontrolne i prosił, żeby minister zareagował. Bezskutecznie. Prof. Szumowski, lekarz, kardiolog, nie reagował na patologie w Klinice Chirurgii Ogólnej i Transplantologii WUM, których skutkiem były zgony chorych.
Równia pochyła
Efektem ubocznym okazała się degradacja kliniki. Na skutek bezczynności rektora i ministra rozpadł się wspaniały zespół, tworzony przez prawie dziesięć lat, który dokonał pionierskiego w Polsce przeszczepu krzyżowego nerek (wymiana między dwiema parami dawców i biorców), a potem łańcuchowego (trzy pary). Instytut Transplantologii, najaktywniejszy ośrodek transplantacyjny w kraju, w europejskiej czołówce, zlikwidowano. Liczba przeszczepień dramatycznie spadła – o ponad 40 proc. Odeszło dwóch najlepszych chirurgów transplantologów: prof. Artur Kwiatkowski i prof. Andrzej Chmura, którzy jako pierwsi na świecie dokonali udanego przeszczepu wysp trzustkowych pod śluzówkę żołądka z użyciem endoskopu.
Odszedł ich uczeń dr hab. Michał Wszoła, który rok temu wydrukował pierwszy na świecie unaczyniony prototyp bionicznej trzustki, ale ten sukces nie zapisał się już na koncie WUM. Jaka uczelnia na własne życzenie pozbywa się tej klasy naukowca? Wszołę praktycznie zmuszono do odejścia, zabierając mu i zamykając stworzoną przez niego Pracownię Izolacji Wysp Trzustkowych, wówczas jedyną w Polsce.
W tym samym czasie władze uczelni i szpitala nie wyciągnęły konsekwencji wobec szefa kliniki, w której trzy zewnętrzne komisje potwierdziły rażące patologie: rozbieżności dokumentacji medycznej (np. dwie różne karty leczenia jednego pacjenta). Podawanie nieprawdziwych danych w dokumentacji medycznej i Ustawowych Rejestrach Transplantacyjnych, by ukryć błędy i właściwą przyczynę zgonu. Powikłania u chorych operowanych przez osoby bez uprawnień. Transplantacje wykonywane u pacjentów spoza Krajowej Listy Oczekujących Na Przeszczepienie. Zabiegi poza kolejką. Pobrania narządów od dawcy zmarłego i operacje przeszczepienia nerki wykonywane przez osoby bez uprawnień. Brak zgłoszeń tzw. zdarzeń niepożądanych do Ustawowych Rejestrów Transplantacyjnych, nawet tak istotnych jak zgon biorcy czy utrata narządów po przeszczepieniu.
Nikt także nie miał pretensji do chirurga, który według dokumentacji operował razem ze studentką żylaki podudzia u młodego mężczyzny. Trudno uwierzyć, żeby lekarz był na sali operacyjnej, bo studentka w poszukiwaniu żyły odpiszczelowej wielkiej, która znajduje się z przodu nogi, przecięła tętnicę znajdującą się po przeciwnej stronie, z tyłu podudzia. Nie zrekonstruowano tętnicy podczas zabiegu, chociaż było to możliwe, tylko ją podwiązano, co dla pacjenta oznaczało dożywotnią dysfunkcję krążenia w kończynie. Nie ma pewności, czy poinformowano operowanego o powikłaniu, bo sporządzono dwie karty leczenia, jedną z powikłaniem śródoperacyjnym, drugą bez, natomiast wiadomo, że nie zgłoszono zdarzenia niepożądanego. Studentka, która wykazała się tak rażącym brakiem znajomości anatomii, została później zatrudniona w klinice.
Ostatnie wydarzenia pozwalają przypuszczać, że tak skandaliczne rzeczy mogą się dziać także w innych klinikach. Wszak ryba psuje się od głowy.