Głód jest najlepszym kucharzem
Głód jest najlepszym kucharzem. Kręte drogi restauratorów
JULIUSZ ĆWIELUCH: – Restauratorzy dostają właśnie lekcję życia?
JUSTYNA SŁUPSKA–KARTACZOWSKA: – Wolę myśleć, że dostajemy lekcję pokory. No i zbieramy siły. Może ten stan zatrzymania był nam potrzebny. To jest ciężka, ale też w jakimś stopniu uzależniająca i toksyczna praca. Sama doszłam już do etapu, w którym mówiłam: żyję tylko w kuchni, reszta to czekanie.
Długo pani czekała, żeby trafić do kuchni.
Jedni znajdują życiową drogę szybko, mnie to zajęło więcej czasu. Może szukałam po omacku. Może się okłamywałam? A może każde poprzednie doświadczenie było mi potrzebne, żebym lepiej zrozumiała siebie, żebym lepiej gotowała.
Poszła pani na historię sztuki, żeby robić bardziej gustowną martwą naturę z homarem?
Piękne rzeczy smakują lepiej. Mój ówczesny chłopak miał mamę rzeźbiarkę i tatę malarza. Dostrzegli, że mam artystyczny dryg. Nie czułam, że mam talent, więc drogą kompromisu poszłam na historię sztuki. Okazało się, że jednak średnio odnajduję się w kompromisach. Na dodatek studia okazały się nudne. Na szczęście szybko zaszłam w ciążę, co rozwiązało wiele moich dylematów. Na studia już nie wróciłam. Moja droga do kuchni była kręta, ale przyszedł taki moment, że wreszcie uświadomiłam sobie, że w życiu wychodzi mi gotowanie i chcę to robić. Przez dziewięć lat przebijałam się przez polski rynek, startując właściwie od zera. Aż dostrzegli mnie Francuzi i zaprosili do Cannes do restauracji La Palme d’Or, która miała dwie gwiazdki w rankingu Michelin. I jakoś tak poszło.
To taka wersja dla Hollywood. A to daleko stąd.
Sam pan mówił, że to idzie do świątecznego numeru. Żeby było wesoło i budująco. Mam panu opowiadać, jak szłam płakać do chłodni, bo tam łzy szybciej schły?