Prezesowi wiersze się nie należą
Daniel Olbrychski o władzy, która powinna zostać rozliczona
MARTYNA BUNDA: – Oglądacie państwo telewizję?
DANIEL OLBRYCHSKI: – Publiczną? Nie można jej na pewno nazwać publiczną, bo to jest funkcyjna, partyjna, pisowska telewizja. Ale trzeba ją czasem włączyć, żeby widzieć i wiedzieć, że oni są już gorsi niż Urban.
Słuchając, że Unia Europejska chce odebraniem pieniędzy zmusić nas do legalnej eutanazji, targów dzieci i podobnych niemających żadnego związku z rzeczywistością bzdur, przypominam sobie czasy, kiedy nasz nieżyjący już wnuk Kubuś chodził na demonstracje przeciwko decyzjom ówczesnego ministra edukacji Romana Giertycha. Wtedy też buntowaliśmy się, odsądzaliśmy ministra od czci i wiary i popieraliśmy demonstracje młodzieży. Dzisiaj, mając za ministra edukacji Przemysława Czarnka, myślimy o tamtych czasach jako o świetnych. A sam Roman Giertych też przeszedł w swoich poglądach długą drogę…
Przed Romanem Giertychem, począwszy od lat 90., byli raczej specjaliści od edukacji.
Albo autorytety. Pamiętam lata, w których ministrem edukacji był prof. Henryk Samsonowicz, znawca średniowiecza, człowiek o ogromnej kulturze i inteligenckim etosie. I dzisiaj czuję się, jakbyśmy się do tego średniowiecza cofnęli.
Jestem pewien, że prof. Samsonowicz by się zgodził, że od paru lat włada Polską niepodzielnie najbardziej złowroga postać, jaką mieliśmy w historii. Fakt, że ministrem edukacji został człowiek, który nienawidzi inteligentów, a ministrem kultury – człowiek, który ma w pogardzie kulturę, jest prostą pochodną faktu, że rządzi nami osoba nienawidząca wszystkich i wszystkiego. I która – wyraźnie to widać – pogardza nawet tymi postaciami, które nam dała za ministrów.
A pomyśleć, że udało mu się sięgnąć po władzę takim prostym trickiem.