Tak zwani koronasceptycy, antyszczepionkowcy (silna grupa grypowa), nawykowi wyznawcy spisków, rozmaici uprzedzeńcy (rasiści, ksenofobi, płciowi czy narodowi szowiniści), polityczni ściemniacze i chroniczni łgarze, zadziwiający ignoranci na odpowiedzialnych stanowiskach, polityczni „retorzy”, głoszący nietrzymające się kupy patetyczne banialuki, dokonujący karkołomnych asocjacji, w których społeczność LGBT występuje w jednym zdaniu z faszyzmem, powstaniem warszawskim, Panem Bogiem i świętościami rodzinnymi wszelkimi. Wiceprezes panującej partii sławiący patriobandyterkę. Gwiazda estradowa słowotokująca w sieci przez trzy godziny o statystach udających covidowe konwulsje pod respiratorami. Premier: infantylny, nawykowy kłamczuch, jak choćby ostatnio w sprawie pandemicznych statystyk. Prezydent uprawiający dyplomatyczną dziecinadę, np. odmawiając niemieckiej pomocy medycznej czy składając paragratulacje Joe Bidenowi.
Bezmyśl
Bardzo wiele osób ma wrażenie, że toniemy w głupocie, lecz żywi jednocześnie opór przed nazywaniem jej przejawów po imieniu, a jej nosicieli – głupcami. Rzeczownik głupota i przymiotnik głupi zostały nieomal wyeliminowane z języka publicznego na fali odzyskiwania godności i wstawania z kolan „suwerena” – jego użycie grozi postawieniem zarzutu o wywyższanie się, zarozumialstwo, wykształciuchowską pychę, o – modny termin – klasizm. Pogląd, że w ramach demokracji i wolności słowa każda myśl, a właściwie bezmyśl, jest równouprawniona i dopuszczalna do wysłowienia, to nie tylko specjalność pisowskich mediadyżurnych demagogów. Pobrzmiewa ów osobliwy dogmat – jako karykaturalnie pojęta poprawność polityczna – także w deklaracjach strony zgoła przeciwnej ideowo. To, niestety, głupie, albowiem jednocześnie unieważnia się antonimy głupoty: rozsądek, rozwagę.