Dzisiejsi 25-latkowie jeszcze go pamiętają. A właściwie nie jego, ale wielki spektakl odchodzenia, jaki rozgrywał się na ich oczach. – Jako mały chłopiec nie do końca rozumiałem, co się dzieje. Czułem, że wokół mnie trwa jakieś kolektywne przeżywanie, które mnie przerasta – wspomina Konrad, który miał wówczas 10 lat. Pamięta godziny spędzane przed telewizorem, łzy dorosłych, na co dzień niespecjalnie związanych z Kościołem, atmosferę wielkiej podniosłości.
Nina, równolatka Konrada, wychowana w zupełnie zlaicyzowanej rodzinie, odgrzebała swój pamiętnik z tamtego czasu. Wpis z 2.04.2005 r. jest lakoniczny: „Papa umarł, babcia ryczy”. Ale rozświetlone zniczami ulice i płaczące tłumy nie mogły nie zrobić wrażenia. To zostaje w pamięci. – Nawet osoby niereligijne stały się wówczas zakładnikami tej chwili – podsumowuje Konrad. Jak wspomina, ostatecznie pozostało w nim wrażenie, jakby umarł dziadek, który był superbohaterem.
Wspierała go w tym wrażeniu szkoła, która bez umiaru karmiła ich papieską hagiografią. Wychowawczyni – osoba bardzo zaangażowana religijnie – organizowała celebrowanie „minuty ciszy”, przytaczała epizody z życia Karola Wojtyły, przekonywała uczniów, aby w trudnych chwilach pomyśleli, jak poradziłby sobie papież, który był wielkim człowiekiem. – Pamiętam, że gdy pojechałem na kolonie i płakałem z tęsknoty za rodzicami, starałem się myśleć, że Jan Paweł II pewnie by nie płakał, tylko „barkę swą pozostawił na brzegu…”. Dziś się tego trochę wstydzę.
Konradowi szybko przeszło. Jeszcze w podstawówce zbuntował się, wypisał z religii i zaczął słuchać heavy metalu. W liceum na katechezę wraz z nim chodziła już tylko garstka uczniów.