Zdjęcie, które weszło do najnowszej historii Polski: koniec października 2020 r., szczyt jesiennego ataku koronawirusa, wzdłuż ul. Mickiewicza na warszawskim Żoliborzu dwa długie szpalery policyjnych suk. Stoją ciasno, stykają się zderzakami – mur nie do przebycia. Pomiędzy nimi policjanci w bojowym rynsztunku, w kaskach i z tarczami, ustawiają się w drugi mur. Naprzeciw tej potęgi głównie kobiety, bo to Strajk Kobiet – demonstrują przeciw odbieraniu im praw obywatelskich. Niektóre przyszły z dorastającymi dziećmi. Za chwilę policja użyje gazu łzawiącego.
Przy ul. Mickiewicza mieszka samotnie prezes rządzącej partii PiS, który ostatnio sam mianował się wicepremierem rządu. Uzbrojoną po zęby państwową armię, opłacaną z podatków obywateli, ściągano tu kilkakrotnie w ciągu ostatnich paru tygodni po to, żeby chroniła jednego człowieka – właśnie jego. Młodzi ludzie ze Strajku Kobiet, wielu urodzonych w latach 90. i później, pierwszy raz na własne oczy widzą pokaz siły skierowanej przeciwko sobie.
– Nikt nawet nie przypuszczał, że stanie przeciwko nam tyle policji i że będą nas lali gazem – opowiada Ola, studentka drugiego roku polonistyki. – Takie rzeczy to tylko na filmach i w podręcznikach do historii. Dziś spokojna zwykle ulica Mickiewicza zmieniła się w emanację protestu. Sąsiedzi z okien przypominają o łamanych prawach kobiet, prawach człowieka, wywieszają czarne parasole, tęczowe flagi, czerwone pioruny i transparenty z protestów. Wieziony limuzyną do siedziby partii Kaczyński musi widzieć także okna z hasłem „wypierdalać”. – Trudno, tak właśnie brzmi główny postulat zbuntowanych przeciw władzy – można usłyszeć od mieszkańców Żoliborza uznawanego za dzielnicę inteligentów.