KRYSTYNA ROMANOWSKA: Spora liczba liberalnych i postępowych na pierwszy rzut oka mężczyzn nie rozumie kobiecego rewolucyjnego gniewu. Mówią: „przestań się złościć”, „nie przesadzaj”, „o co ci chodzi?”. Dlaczego?
PAWEŁ DROŹDZIAK: Mamy mężczyzn, którzy popierają protesty co do ich sensu, ale w przestrzeni publicznej wygłaszają krytyczne oceny. Dotyczą nie tyle istoty sprawy, ile formy protestu. Chodzi o ekspresję złości: o przekleństwa, o dosadne odrzucanie pewnych ofert politycznych sojuszy, o ataki na kościoły. Zdaniem tych mężczyzn kobiety protestują niby dobrze, ale w sumie... w niewłaściwy sposób. Nierozważnie i nieromantycznie zarazem. Zwróćmy uwagę: kiedy górnicy jadą do Warszawy z młotami pneumatycznymi, rolnicy palą opony, odpalają petardy, nie ma raczej głosów, że za bardzo, za mocno i że ten sposób ekspresji pogrzebie reprezentowaną sprawę.
Dziewczyny z Sokółki: Starszy pan z rządu kradnie nasze prawa
Skąd to oburzenie? Przecież kobiety też mają gwałtowne emocje.
Podam przykład z życia codziennego: ulicą idzie para. Nagle wybucha awantura z grupką ludzi. Nie ma jeszcze bijatyki, ale jest już wymiana zdań i gestów. Jeżeli kobieta schowa się za mężczyznę, on najpewniej wypręży się i będzie gotowy do konfrontacji. Jeśli ona wyjdzie przed niego, będzie awanturować się mocniej, on zacznie ją odciągać, mitygować albo przyjmie postawę neutralną.
Działa tu pewien „porządek popędowy”, który zakłada, że to mężczyzna jest bardziej agresywną częścią pary.