JACEK ŻAKOWSKI: – Kiedy ta wojna kulturowa się skończy?
ELŻBIETA KOROLCZUK: – Chyba nigdy.
A gdyby Przyłębska i Kaczyński odeszli?
Też nie.
Bo?
Bo łatwo ją wykorzystać do mobilizowania emocji i poparcia.
To dlatego PiS zakazuje aborcji?
Dlatego robi z aborcji problem polityczny.
Żeby mobilizować młodzież przeciw sobie?
Żeby zmobilizować swój obóz w obronie tradycyjnych wartości. Politycy odkryli i coraz intensywniej eksploatują nowy podział społeczeństwa na ortodoksów i progresywistów, który w 1991 r. James Hunter opisał w książce „Culture Wars” w odniesieniu do Stanów Zjednoczonych. Od końca XX w. osią politycznego podziału na Zachodzie przestaje być spór lewicy z prawicą o model państwa, kwestie socjalne i ekonomiczne, a stają się problemy kulturowe – rodzina, tradycja, płeć, LGBT, aborcja.
Kiedy się ta wojna zaczęła?
Można sięgać do oświecenia, kiedy zaczęto cenić wolność indywidualną, władzę rozumu i godność jednostki. Nie dotyczyło to m.in. kobiet, ale pojawiła się myśl, że różne grupy mogą żądać praw i zmieniać system. Ja jednak źródeł dzisiejszych wojen kulturowych szukam raczej w latach 70. i 80.
Nie w rewolcie lat 60., jak się na ogół uważa?
To była rewolucja. Od lat 70. mamy kontrrewolucję. W latach 80. zaczęła się walka o to, by zachodzące zmiany cofnąć. Okazało się, że można zdobyć głosy pod hasłem obrony tradycyjnej rodziny i wartości – jako ostatniego bastionu solidarności społecznej, gdzie można się schować przed niepewnością losu i systemu politycznego, ale też przed rynkiem.
Rynek tworzył tę kontrrewolucję?