Społeczeństwo

Festiwal radości, autentyczny gniew. Coś w Polsce tąpnęło

Marsz „Na Warszawę!”, 30 października 2020 r. Marsz „Na Warszawę!”, 30 października 2020 r. Maciek Jaźwiecki / Agencja Gazeta
Sto tysięcy ludzi na ulicach Warszawy. Protesty we wszystkich największych i tysiącach małych miast i miasteczek. Oto ósmy dzień protestów po wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej.

Data 30 października 2020 r. przejdzie do historii. W czasie pandemii, w okresie, w którym większość stara się unikać kontaktów z innymi osobami, ulicami miast przelały się tłumy jak za czasów pierwszej „Solidarności”. Pochód ciągnął się przez miasto przez pięć godzin, a hasłom skandowanym na ulicach towarzyszyły okrzyki i skandowanie z balkonów. Albo muzyka, do której tłumy skandowały j... PiS. Swoją drogą, Eric Prydz, autor „Call on Me”, do rytmu której krzyczano, musiał być zdziwiony nagłym skokiem statystyk pobrań swojego utworu w sieci po 15 latach. W ciągu doby odtworzono go tysiące razy.

Coś w Polsce tąpnęło

Zaczęło się od skandalicznego wyroku pseudo-Trybunału, de facto oznaczającego całkowity zakaz aborcji w Polsce, ale sprowadziło się do faktycznej, po staremu pojmowanej „Solidarności”. Wspólnoty obywateli. Wykrzykiwane hasła mówiły nie tylko o godności i wolności, o prawach kobiet, ale i o złodziejstwie, kumoterstwie, nacjonalizmie, o kupowaniu poparcia u kleru, jątrzeniu, napuszczaniu na siebie różnych grup Polaków i wszystkich innych grzechach władzy.

Choć przez chwilę wydawało się już, że dożyliśmy czasów, gdy ani złodziejstwo, ani nadużywanie władzy na nikim nie robi wrażenia, coś tąpnęło. Słupki poparcia rządzących poleciały na łeb, na szyję. Hasła protestów – w których przewija się to PiS, to Jarosław – wystarczą za świadectwo poziomu społecznej nieakceptacji dla tak pojmowanej „polityki”.

Trąbiły auta, wtórowały motocykle

I nawet posiłki złożone z faszyzujących bojówek, ściągnięte specjalnie na ten dzień do Warszawy, nie dały rady masom. Były minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz oberwał po oczach gazem, podobnie jak kilkadziesiąt innych osób na rondzie de Gaulle’a, bojówki neofaszystów najeździły się metrem, próbując zaatakować tłum z wyjść z podziemnych tuneli, ale bez powodzenia. Protestujących zwyczajnie było za dużo; dodatkowy tysiąc czy półtora młodych chłopców, zwiezionych z całej Polski, także za sprawą nawoływań części reprezentantów Kościoła, nie miał większego znaczenia wobec stu tysięcy, które przyszły na protest...

Czytaj też: Rząd pod sąd!

Bilans jest budujący. Mimo tłumów na ulicach niemal nikt nie ucierpiał, niczego nie zdemolowano, a atmosfera – także ta pomiędzy protestującymi a policją – była pokojowa. I nawet klaksony aut uwięzionych przecież na ulicach i mijanych przez pochód naciskano w rytmie skandowanych haseł. Trzysylabowe ***** *** wyły silniki motocykli, wtórowały koguty zaparkowanych karetek. Pochód przeszedł z pl. Zamkowego przez centrum. A ponieważ budynki Sejmu zostały odcięte od protestów przez policję, ruszył na Żoliborz, znów pod dom prezesa, pod którym ustawiło się chyba najwięcej policji w historii.

Czytaj też: Tituszki prezesa, mobilizacja wojsk. Powiało grozą

Dopiero się rozgrzewamy

Tańczono, ścigano się w hasłach na poczucie humoru, a po skończonym proteście ludzie grupkami odprowadzali się do domów. Gdyby nie kontekst, można by mówić o festiwalu radości. Ale pod tym festiwalowym sznytem jest autentyczny gniew. Który – po paru meandrach i nieporozumieniach – tym razem naprawdę obrócił się przeciw władzy. – Jesteśmy tu, bo tym razem możemy ją zmienić – mówiła z megafonów liderka Strajku Kobiet Marta Lempart. – Każdego z nas przywiodły na protest inne, jego własne powody, ale wszystkie one sprowadzają się do faktu, że mamy już dość tej władzy. Chcemy prawdziwego Trybunału, prawdziwego Sądu Najwyższego i prawdziwego domu we własnym kraju. To, że na protesty przyszli głównie młodzi i najmłodsi, świadczy jedynie o sile tego gniewu. Młodzi mniej boją się wirusa. Ale tysiące tych, którzy protestowali jedynie ze swoich balkonów, było z pochodem duchem – widać to w dziesiątkach tysięcy wpisów na Facebooku.

– Rozchodzimy się, ale to nie koniec – mówiła grubo po godz. 22 Marta Lempart, żegnając protestujących na pl. Wilsona. – Dopiero się rozgrzewamy.

Kto kończy, już przecież wiadomo. No dobra, kot może zostać.

Czytaj też: Butelki z benzyną w formacie JPG, czyli sztuka protestu

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną