Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Nauczyciele: Gdzie są testy? Znów traktuje się nas niepoważnie

Pierwszy dzień nauki w czasie pandemii koronawirusa Pierwszy dzień nauki w czasie pandemii koronawirusa Roman Bosiacki / Agencja Gazeta
Uczący w szkołach mówią, że pięć razy w tygodniu chodzą na wielkie wesela. Gdy jednak wystąpią u nich objawy covidu, nie mogą doprosić się o skierowanie na testy.

Gdy po lockdownie otworzono szkoły i do pracy wrócili niektórzy nauczyciele, wiele gmin umożliwiło im wykonanie bezpłatnych testów w kierunku covid-19. Dziś, gdy – jak twierdzi Ministerstwo Edukacji – 98 proc. placówek pracuje stacjonarnie, osoby odpowiedzialne za kontakt z dziećmi i młodzieżą mają problemy z wykonaniem badań nawet wtedy, gdy źle się czują. O profilaktyce nie ma nawet mowy.

Czytaj także: Covid-19 w szkołach. Dzieci bez objawów mogą zakażać nawet 3 tygodnie

Wymaz będzie, ale za dwa dni

Pierwsze objawy pojawiły się w sobotę po południu. Najpierw był to straszny ból głowy, później doszły dreszcze i gorączka, która nie mijała przez cztery doby. Boli mnie każda część ciała, a jedyne, na co jestem w stanie się zdobyć, to na pójście do toalety – mówi Magdalena, nauczycielka historii w niedużej miejscowości turystycznej. Pracuje w trzech szkołach, wszystkie znajdują się w czerwonej strefie. Podczas telewizyty lekarka uznała, że objawy nie są na tyle poważne, aby wykonać test. Skierowanie wystawi dopiero wtedy, gdy pojawią się duszności. – Skontaktowałam się z nią ponownie po dwóch dniach. Znów nie chciała wystawić zlecenia. Nie przekonywał jej argument, że w jednej ze szkół, w której pracuję, są już potwierdzone przypadki koronawirusa u nauczycieli. Niemalże ją zmusiłam, żeby jednak dała mi skierowanie – mówi nauczycielka.

Magdalena zadzwoniła pod wskazany numer, aby poinformować, że zgłosi się do punktu mobilnego. Obłożenie było takie, że polecono jej, aby przyjechała dopiero za dwa dni. – I tak sobie czekamy wszyscy w domu już prawie tydzień. Nie puściłam dzieci do szkoły. Mąż otrzymał zgodę na pracę zdalną, ale to przecież tylko dobra wola jego szefa, bo nikt z nas nie jest objęty kwarantanną. Gdyby miał innego przełożonego lub po prostu inną pracę, musiałby codziennie wychodzić z domu – podkreśla Magdalena.

Podobne trudności miał też Dariusz uczący w podstawówce na Podhalu. Objawy pojawiły się u niego niecałe dwa tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego. Początkowo wyglądało to na zwykłe przeziębienie, które szybko minęło, i gdyby nie wystawione już wcześniej trzydniowe zwolnienie lekarskie, wróciłby do pracy. Ostatniego dnia zorientował się, że stracił węch. – Odbyłem trzy teleporady. Skontaktowałem się nawet z lekarzem poprzez stronę rządową dla osób z objawami koronawirusa, ale okazało się, że tamtejsi lekarze nie mogą kierować na testy – opowiada.

Jak w przypadku Magdaleny z powodu „zatkania się” punktu mobilnego i ograniczonych godzin jego funkcjonowania wymaz od Dariusza pobrano dopiero dwa dni później. Wynik był pozytywny. Okazało się, że koronawirusa stwierdzono także u innego nauczyciela z jego szkoły, który pracuje jeszcze w innej placówce. Mężczyzna jest od niego straszy i ma problemy zdrowotne – Covid-19 przeszedł o wiele ciężej, musiał być hospitalizowany. – Uznano, że ja nikogo w szkole nie zaraziłem, bo od czasu wystąpienia pierwszych objawów do momentu skontaktowania się ze mną sanepidu, minęło jakieś 10 dni i w tym czasie nikt nie zgłosił choroby. Ode mnie zaraziła się tylko moja partnerka – mówi Dariusz.

Mysz się nie przeciśnie, a wirus?

W Polsce zabroniono wyprawiania wystawnych wesel na kilkuset gości, a nauczyciele mówią, że oni mają je na co dzień i nikt z rządzących się tym nie przejmuje.

Powtarzanie, że szkoła nie zaraża, jest kłamstwem. Pracuję w przepełnionym liceum, w którym z powodu podwójnego zeszłorocznego rocznika jest w sumie 14 klas. To zespół szkół, więc dochodzi kolejnych 11 klas podstawówki. Podczas przerwy na korytarzach mysz się nie przeciśnie, ciekawe, czy koronawirus też – ironizuje Dorota, polonistka z dużego miasta. Ponieważ jest w grupie ryzyka, otrzymała zaświadczenie od lekarza, dzięki któremu nie musi na przerwach dyżurować na korytarzach. Dyrekcja skierowała ją więc na dyżury do szatni. – Żeby tam dojść z drugiego piętra, muszę zejść w tłumie po schodach i literalnie przepchnąć się między maluchami. Apel o dystans czy noszenie maseczek w obliczu pędzących dziewięciolatków to jakiś żart – podsumowuje.

Z przestrzeganiem obostrzeń przez uczniów jest różnie, szczególnie wśród najmłodszych, którzy nie rozumieją powagi sytuacji. Innym powodem bagatelizowania zaleceń są przekonania wyniesione z domu oraz brak formalnych zaleceń ze strony MEN. Nauczyciele mogą tylko prosić uczniów o przestrzeganie procedur i nie mają nawet podstaw do obniżenia oceny z zachowania w przypadku ich ignorowania. Sami zresztą nie są w stanie zapewnić podopiecznym nawet pojedynczych ławek w trzydziestoosobowych klasach, gdzie podczas lekcji koledzy nie mają maseczek. Co chwilę któryś z uczniów trafia na kwarantannę, bo miał kontakt z kimś zarażonym, ale sam testowany nie jest, więc nie wiadomo, czy nie zakaził kogoś w szkole.

Uważaj na samochody i cegłówki

Nie można mówić do półmilionowej grupy zawodowej, że „przecież umieracie też w wypadkach”, „idźcie do pracy”, „jak coś się nie podoba, to zmieńcie zawód”. To jest odpowiedni język? Przecież my odpowiadamy nie tylko za siebie, ale też za emocje dzieci i ich rodziców, którzy tak samo jak my są przerażeni. Mamy poczucie, że kolejny raz potraktowano nas niepoważnie – mówi Marcin Korzyc z Fundacji Ja, Nauczyciel. – Na konferencjach prasowych słyszymy, że 98 proc. szkół działa normalnie, więc o co nam chodzi? Robi się z nas głupców. A jednocześnie na szczytach władzy świat wygląda inaczej, politycy ciągle się testują i odbywa się to w ekspresowym tempie – podkreśla.

Marcin Korzyc wśród swoich koleżanek i kolegów zauważył zmianę, której całe zawodowe życie się nie spodziewał – gdy rano budzą się z temperaturą czy kaszlem, dzwonią do lekarza, a nie biegną do pracy. – Ja tak robiłem przez 20 lat. Kiedy byłem dyrektorem szkoły, potrafiłem wypisać się ze szpitala i pędzić do szkoły, bo czekało mnie wiele zaległych spraw do załatwienia. Jedyny pozytyw tej całej sytuacji jest taki, że nauczycielki i nauczyciele wreszcie zaczęli o siebie dbać – mówi.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną