Kiedy w ostatni piątek Margot została wypuszczona z aresztu, dało się wyczuć radość w środowisku LGBTQA+ i w gronie solidaryzujących się z nim osób. Okazało się, że nagłaśnianie sprawy ma sens, działanie i nieodpuszczanie dało efekt. Radość ustąpiła, gdy pojawiły się słowa i palec. Środkowy palec niezgody, który Margot pokazała wszystkim rządzącym z ministrem-prokuratorem generalnym Zbigniewem Ziobrą na czele. Wygląda na to, że zawrzało nie tylko w resorcie sprawiedliwości, ale też wśród „życzliwych” sojuszników.
Czytaj też: Margot idzie siedzieć. Obywatele kontra państwo
Nadstaw drugi policzek
Od razu posypały się gromy i dobre rady. Przekleństwa? Środkowy palec? Anarchizm? Toż nie wypada! Jakże to tak? Mamy wspierać kogoś takiego? Przecież to nie tak powinno wyglądać! Opozycjonista czy opozycjonistka prezentuje się inaczej. Spośród gestów uchodzi uniesiona pięść lub palce ułożone w zwycięskie „V”, dopuszczalne wypowiedzi to sformułowania grzeczne, pokojowe, pozwalające ładnie się wpisać w chrześcijańską tradycję nadstawiania drugiego policzka. Na sztandary łatwiej wynieść tych, którzy opuściwszy areszt, mówią składnie i są potulni. Tylko takich można wspierać w zgodzie z wdrukowanym kulturowo schematem. Godność i pokora przynoszą skutek, a przynajmniej dają moralne zwycięstwo. W sumie moralne zwycięstwo jest najważniejsze.
Dobiegające zwłaszcza ze strony liberalnych komentatorów głosy o wycofaniu poparcia, o „spieprzeniu sprawy”, o utrwalaniu się stereotypu narwanych i agresywnych środowisk LGBTQA+ zawierają element szantażu: jeśli członkowie i reprezentanci mniejszości oczekują poparcia, muszą się wpisać w wygodny dla większości wzór. Być ofiarami idealnymi: cichymi, znoszącymi kolejne razy. Za tę wytrwałość i pokorę być może kiedyś zostaną wynagrodzeni pełnią praw obywatelskich i praw człowieka. Na razie muszą czekać.
Krótka opowieść o moralnym zwycięstwie
We wspieraniu grupy zawsze cichej i spokojnej rzeczywiście jest coś poetyckiego. To niemal romantyczna wizja, że spieszymy z pomocą milczącym wykluczonym. Nie pierwszy raz formułuje się takie rady w odniesieniu do dyskryminowanych mniejszości. Nie pierwszy raz pełen gniewu i agresji opór próbuje się zmieniać w piękną opowieść o zwycięstwie pokory. Co prawda nie pokora i nie ciche oczekiwanie dały prawa wyborcze kobietom, prawa obywatelskie czarnym Amerykanom i jakiekolwiek prawa gejom, ale o tym się już nie wspomina. Tymczasem z perspektywy historycznej pokazanie środkowego palca czy wulgaryzm pod adresem ministra to działania tak niewielkie i błahe, że oburzenie, jakie wywołają, musi budzić rozbawienie.
Łania, partnerka Margot: Można w dwa tygodnie zrobić przewrót
Pokolenie krańcowej frustracji
Działania Margot są anarchistyczne, bo to anarchistka. Nie jest aktywistką NGO, które przez kilkanaście lat usiłuje przekonać polskich obywateli, że przedstawiciele mniejszości to też ludzie. To reprezentantka nowego pokolenia. Pokolenia wściekłego, zmęczonego, które przeżyło już wystarczająco dużo upokorzeń i ma dość narracji o cichym i pokornym wyczekiwaniu.
Ma dość przymilania się sojusznikom, którzy udzielają poparcia, ale zawsze warunkowo. Ma dość wpisywania się w wizję tych cichych przedstawicieli mniejszości, którzy nikomu się nie narzucają, nie mówią za wiele o swoim cierpieniu, „nie obnoszą się”, tylko czekają, aż ktoś łaskawie zacznie ich traktować jak równych. To pokolenie urodzone w świecie, w którym na Zachodzie przyznawano mniejszościom coraz więcej praw, a w Polsce nic nie szło do przodu. To pokolenie mające dość moralnych zwycięstw, które nie gwarantują praw, bezpieczeństwa, nie zapobiegają prześladowaniom ani przemocy. To działanie grupy krańcowo sfrustrowanej, której nie obchodzi, co o niej myśli Jan Hartman czy Tomasz Lis, bo ani jeden, ani drugi nic dla nich przez te dekady nie zrobił.
Mniejszość, czyli monolit
Nie da się też ukryć, że z ust liberalnych komentatorów wychodzi co rusz hipokryzja. Nie minęło kilka tygodni, odkąd sukcesy w sieci święcił Ruch Ośmiu Gwiazd i hasło operujące wulgaryzmem. To się podobało, było chwalone, doceniano energię młodych ludzi. Nagle nie można przeklinać i walczyć o słuszną sprawę. Raptem trzeba grzecznie, uczynnie. Nie uchodzi oddawać silniejszemu. Kiedy chodziło o niechęć do PiS, można było kląć, ile się podoba, ale gdy chodzi o frustrację mniejszości, nagle każde słowo to o słowo za wiele.
Spod tych dobrych rad wyziera wizja świata, w której są jacyś „oni”, mówiący jednym głosem, a słowa wypowiedziane przez jednostkę świadczą już o całej grupie. Co tylko dowodzi, że jeszcze trochę pracy przed nami, zanim przestaniemy postrzegać mniejszości jako monolit. Najwyraźniej lansowana przez władzę narracja o istnieniu zwartego lobby „LGBT” stała się obowiązująca.
Przeklęty moment dla Polski
Spójrzmy na współczesną Polskę. Kraj, w którym przedstawiciele mniejszości nie mają praw do ślubów, związków partnerskich, adopcji. W którym ujawniając swoją orientację, ryzykują wyrzucenie z domu, pracy, utratę przyjaciół i znajomych. W którym władza na nich szczuje, a sojusznicy wycofują poparcie, gdy coś się im nie spodoba. Kraj, w którym można zostać pobitym za kolorową koszulkę, flagę czy trzymanie za rękę ukochanej osoby. Patrząc na tę Polskę, trudno oprzeć się wrażeniu, że jeśli jest jakiś stosowny moment, żeby zakląć, to nadszedł właśnie teraz.
Czytaj też: Tęczowe flagi na znak solidarności i protestu