Dawniej wystarczyło jedno posiedzenie rady pedagogicznej przed rozpoczęciem roku szkolnego, a teraz i pięć to mało. Nauczyciele debatują bardzo burzliwie, roztrząsają każdy drobiazg, aż w końcu dyrektorowi puszczają nerwy: „Proszę nie bić piany, wasze gadanie niczego nie zmieni”.
Nauczyciele zachowują się tak, jakby zapomnieli, że nic nie mogą. Rada pedagogiczna może wyrażać jedynie opinie, o wszystkim decyduje dyrektor. Chociaż szef mówi nam co innego: „Ja o niczym nie decyduję. Ja jedynie za wszystko odpowiadam. Więc proszę nie bić piany”. Wszystkie decyzje przyszły z góry – z MEN – a dyrektor ma je sumiennie wykonać. Jak coś pójdzie nie tak, będzie za to odpowiadał. Cieszcie się, że nie jesteście dyrektorami.
Co z maseczkami?
Nauczyciele biją pianę z powodu maseczek. Zostało pięć dni do rozpoczęcia roku szkolnego – czwartkowa rada pedagogiczna – a maseczek w szkole nie ma. Co zrobimy, jeśli nie dojdą na czas? Słyszymy, że pięć dni to dla MEN cała epoka. Jeszcze wszystko może się zmienić, nawet ministrem edukacji może być już ktoś inny. A nawet jeśli nic się nie zmieni i maseczki nie przyjdą, to przecież Dariusz Piontkowski dał nam furtkę. Nie ma obowiązku zakładania maseczek na terenie szkoły. Decyduje dyrektor. Jak będzie miał maseczki dla pracowników, to każe zakładać. A jak nie będzie miał, to zarządzi, iż maseczki nie są konieczne.
A co z zagrożeniem? Przecież ryzyko zakażenia nie jest uzależnione od tego, czy MEN dał nauczycielom maseczki, czy nie dał. To jakiś absurd – mówią nauczyciele. Dyrektor odpowiada, żeby nie bić piany, bo nasze słowa niczego nie zmienią. MEN nie przysłał maseczek, ale mamy jeszcze pięć dni. Może zdążą dojść. A jak nie zdążą, to kupimy z pieniędzy rady rodziców. Na rodziców zawsze można liczyć. Przecież nie zostawią nas bez pomocy. Nigdy nie zostawili, więc nie bijmy piany. W ostateczności zostanie wydana decyzja, że maseczki nie są obowiązkowe. Zresztą chyba każdy jakieś ma. Niech ich używa do czasu, aż nadejdzie transport z MEN. Kiedyś przecież nadejdzie.
Czytaj też: Nowe zasady kwarantanny. Lepiej późno niż wcale
Jaki mamy plan?
W małych szkołach dzieci już wiedzą, jaki będą miały plan lekcji. A w dużych nikt niczego nie wie. Koleżanka, która układa plan, jest nieuchwytna. Nie wolno jej denerwować, ponieważ zapowiedziała, że jeszcze chwila, a wszystko rzuci w diabły i nie będzie żadnego planu. Niewiele brakuje, aby ciepnęła laptopem o podłogę i rzuciła tę robotę. Dobrze wie, że w tym roku nikt nie będzie zadowolony, więc schodzi ludziom z oczu. Zrobiła tak, jak jej szef kazał. Podobno miała doskonały plan, bez okienek i w doskonałych godzinach, ale szef kazał jej to zmienić. Nie powie, jak jest teraz, bo nie chce nas dobijać. Dowiemy się 1 września.
Nauczyciele biliby pianę z powodu planu, ale każdy ma nadzieję, że może jemu jednemu nie zrobiono największej krzywdy. Na wszelki wypadek pytam. Łapię koleżankę między samochodami i przymuszam do odpowiedzi. „Nie planuj niczego między 7:30 a 17:30”, mówi. Jak to? – nie mogę pojąć. Przecież obowiązuje nas ośmio-, a nie dziesięciogodzinny dzień pracy. Karta Nauczyciela oraz Kodeks pracy gwarantują nam... „Nie martw się – mówi koleżanka – to nie potrwa długo. Najdalej za dwa tygodnie przejdziemy na zdalne nauczanie, a wtedy będziesz uczył w dowolnym czasie”.
Pracujemy bez przerw
Największą pianę bilibyśmy z powodu planu, ale skoro nikt nic nie wie, można sobie darować. Zresztą może naprawdę to nie potrwa długo? Dyrektor oznajmia, iż przerwy nie są dla nas. Pracujemy cały czas: zarówno podczas lekcji, co oczywiste, jak i na przerwie (wietrzymy salę, dezynfekujemy biurko, prowadzimy uczniów do toalety, pilnując, aby nie zbijali się w grupę, a w razie czego wstrzymujemy ich wyjście, gdy inna klasa zajęła toaletę). Listę obowiązków do wykonywania w czasie przerw dostaniemy na piśmie.
Czytaj też: Nauczyciele mogą spanikować
„A kiedy sami mamy robić siku?”. Nie słyszę, co odpowiada szef, gdyż ktoś mnie pyta, jak przepisy regulują prawo pracownika do przerw. Takie sprawy nigdy nauczycieli nie obchodziły, gdyż poza dyżurami (średnio dwa razy w tygodniu przez trzy przerwy) nauczyciel miał wolne między lekcjami. Niektórzy zajmowali się wtedy uczniami, ale większość robiła, co chciała. A teraz zabierają nam przerwy? Jak to? Przecież tak nie wolno! „Nie jestem pewien, ale chyba Karta Nauczyciela tego nie reguluje. Natomiast Kodeks pracy mówi, że pracownik ma prawo do dwóch 15-minutowych przerw w czasie ośmiogodzinnego dnia”. Czyli przerwy zabrano nam bezprawnie. Ktoś znowu pyta, kiedy ma sam chodzić do toalety, skoro na każdej przerwie pracuje. Nie, coś tu jest nie tak. Dyskusja jednak się nie rozwija, gdyż wszystko ucina szef słowami: „Proszę nie bić piany!”.
Jak rozpoznać chorego?
I najważniejsze: mamy nie wpuszczać do szkoły osób, które stanowią zagrożenie. Groźni są obcy – ich nie wpuszczamy bezwzględnie. Żadnego wchodzenia z ulotkami na temat wycieczek, ofertami teatrów czy kin. Wszystko zostało zawieszone, więc niczego nie trzeba nam oferować. Zero gości. Ale zagrożeniem są też swoi z oznakami choroby. Chory nie może przychodzić do szkoły. A co z katarem? Z katarem nie przychodzisz. A jak ja mam zawsze katar? To nosisz przy sobie zaświadczenie od lekarza, że katar jest wynikiem uczulenia. Nie masz zaświadczenia, zostajesz w domu. Należy wychwycić każdego, kto wszedł do szkoły, a ma oznaki choroby, i skierować go do izolatorium. Ucznia odbiera natychmiast rodzic, a pracownik może zostać skierowany (decyzją inspektora sanitarnego) na kwarantannę, więc lepiej niech nikt chory nie przychodzi do pracy. Dyrektorzy otrzymali specjalny numer telefonu do inspektora, więc lepiej nie ryzykować.
Czytaj też: Jak ochronić szkołę przed wirusem?
Ale ja nie chcę być na kwarantannie z powodu kataru, kaszlu czy gorączki. Zresztą ja prawie zawsze kaszlę. A ja mam zawsze gorączkę z powodu tarczycy. A mnie leci z nosa, gdy zjem coś gorącego. A ja zawsze wyglądam na chorą, chociaż nic mi nie jest. I co, mam też nie przychodzić do pracy? A ja mam zawsze... „Proszę nie bić piany. Każdy musi sam zdecydować, czy jest chory. Jak ma wątpliwości, niech lepiej zostanie w domu”. A ile pieniędzy dostanie za czas niezdolności do pracy? „Normalnie – mówi dyrektor – 80 proc. wynagrodzenia”. Jak to? Dlaczego nie 100 proc.? Przecież to nie nasza wina, że nie możemy pracować z katarem! Dyrektor wyskakuje z tą samą śpiewką o biciu piany, ale ludzie nie potrafią się pohamować. Niestety, MEN wciąż nie wydał rozporządzenia w sprawie płac podczas epidemii, więc obowiązują stare zasady: 80 proc. wynagrodzenia w trakcie choroby czy kwarantanny.
Strefa tylko dla 60+
Dzwoni kolega z technikum, aby zapytać, czy u nas też są tak fatalne nastroje. „Człowieku – mówię – wszędzie jest tak samo”. W całej Polsce nauczyciele biją pianę. Jesteśmy wściekli, bo nic nie możemy. A dyrektor nakłada na nas masę obowiązków. U nich nauczyciele 60+ odmówili pracy podczas przerw. No wiesz, wtedy każdy się o każdego nieomal ociera, o zachowaniu dystansu nie ma mowy, więc starsi pracownicy całkiem słusznie się boją. Powiedzieli, że nie będą chodzić na dyżury, tylko natychmiast po lekcji myk do pokoju nauczycielskiego. No wiesz – mówię – to całkiem rozsądne. Należy chronić seniorów.
Dzwoni kolega z innej szkoły i pyta, czy u nas będzie specjalny pokój dla nauczycieli po sześćdziesiątce. Właśnie o tym dyskutują, ale szef mówi, że nigdzie tak nie ma. No, to nie jest zły pomysł. A argument, że nigdzie czegoś nie ma, jest głupi. Ktoś musi być pierwszy. Może warto by w tej sprawie pobić trochę piany. Tylko skąd wziąć miejsce na oddzielny pokój dla starszych nauczycieli? Przecież już nawet sklepik zlikwidowano, a pomieszczenie przerobiono na izolatorium. Szkoda, że nie pomyślano o tym wcześniej. Mieliśmy całe wakacje, aby się przygotować. A my tylko czekaliśmy. Tak to już jest, jak nie ma żadnych wytycznych z MEN. Nauczyciele muszą sami myśleć o wszystkim, a minister tylko udaje, że coś robi.
1 września – parodia inauguracji
Nie będziemy jednak bić piany, ponieważ przekonuje nas argument, że to nie potrwa długo. Najważniejsze, żeby się zaczęło. Żebyśmy przyszli 1 września do pracy, zainaugurowali rok szkolny, a potem się zobaczy. Kto wie, może po kilku dniach już przejdziemy na nauczanie mieszane, a po kilkunastu na całkiem zdalne? Dyrektor przedstawia nam plan zajęć na pierwszy dzień nowego roku szkolnego. Jezu, a co to?
Okazuje się, że będziemy zaczynali wielokrotnie dla małych grup, np. dla dwóch klas. Tego chce minister? Aby było z pompą? W całej Polsce rok szkolny ma zacząć się z patriotyczną pompą? No więc wprowadzamy sztandar szkoły, śpiewamy hymn państwowy, słuchamy przemówień, a potem wyprowadzamy sztandar, wychodzimy, a po dezynfekcji sali wchodzi nowa grupa uczniów i ci sami nauczyciele. I znowu sztandar, hymn, przemówienia, wychodzimy, dezynfekujemy, wchodzimy itd. A jak za którymś razem wybuchnę śmiechem? Czy tylko ja mam wrażenie, że to jest idiotyczne?
Czytaj też: 1 września w tym roku nie będzie?
Pozostaje bić pianę
Jak się przyjrzeć oświacie spokojnie, to wszystko w niej wygląda teraz idiotycznie. Idiotycznie brzmią słowa ministra, gdy zapewnia, iż o wszystkim decydują dyrektorzy. Jak coś się nie podoba, pytajcie swojego dyrektora. Tylko jak pytamy dyrektora, to słyszymy, że niepotrzebnie bijemy pianę. Nic się nie da zrobić, bo nakazy przyszły z góry. Kto w szkole pyta, wygląda jak głupek. I dostaje głupią odpowiedź, aby nie pytał. Jest, jak jest. Rok szkolny ma się rozpocząć stacjonarnie. Ma być też parę dni nauki w salach lekcyjnych. Jak już to wszystko się zacznie, bo taka jest wola władzy, potem będziemy mogli przyjrzeć się epidemii i porozmawiać na poważnie? Może wtedy porozmawiamy z rodzicami na serio? A na razie wychowawcy mają mówić rodzicom, aby nie bili piany. Dyskusja nic nie da. Wszystko zostało postanowione.
1 września będziemy więc ładnie szczerzyli zęby w maseczkach lub bez, śpiewali po sto razy hymn państwowy i udawali, że jest bezpiecznie. PiS o wszystko zadbał. Słuchaj – mówię do kolegi – dyrektor to naprawdę wielki człowiek, że udało mu się przekonać nas, abyśmy nie bili piany, tylko wszystko posłusznie przyjęli. To naprawdę niesamowite, że zapanował nad wzburzeniem prawie setki pracowników. W sumie zgodziliśmy się na wszystko. Ale najbardziej podziwiam ministra, że zrobił to samo z dyrektorami. Jest w Polsce ok. 10 tys. dyrektorów szkół, istna armia szefów, a Dariusz Piontkowski robi z nimi, co chce, a ci jak barany pokornie słuchają. Mogliby chociaż zacząć bić pianę, bo na porządny sprzeciw w oświacie nikogo już przecież nie stać.
Czytaj też: Pójdą do szkoły i... zaraz wrócą