We wtorek upłynął czas na zgłaszanie kandydatów na następcę Adama Bodnara na urzędzie Rzecznika Praw Obywatelskich. PiS i Zjednoczona Prawica nie zgłosiły nikogo. Podobnie PSL i Konfederacja. Koalicja Obywatelska i Lewica zgłosiły kandydatkę popartą przez blisko 340 organizacji pozarządowych: Zuzannę Rudzińską-Bluszcz, adwokatkę, szefową programu strategicznych postępowań sądowych w Biurze RPO. PiS się na nią nie godzi, więc Sejm nie wybierze następcy, a Bodnar będzie dalej pełnił obowiązki.
PSL nie dał się skusić, Gowin też
Kadencja kończy mu się 9 września, ale ustawa mówi, że RPO urzęduje, dopóki nie zostanie wybrany nowy. W tym celu PiS musi się dogadać z opozycją, bo wybranego przez Sejm rzecznika ma zatwierdzić Senat. Mówi się, że PiS próbował porozumieć się z PSL i zgłosić któregoś z jego senatorów. Konserwatywny ludowiec z pewnością byłby dla władzy wygodniejszy, bo np. nie upominałby się tak konsekwentnie (o ile w ogóle) o prawa osób LGBT. A jednocześnie zwolniłby cenne miejsce w Senacie, które PiS mógłby przejąć w wyborach uzupełniających. Najwyraźniej PSL nie dał się skusić. Mimo że to wielki honor, a i kilkadziesiąt posad w biurze RPO do obsadzenia. Chociaż marnie płatnych, bo obóz władzy przez pięć lat systematycznie obcinał mu budżet.
Mówi się też, że o urząd RPO zabiegał poseł PiS Bartłomiej Wróblewski, konstytucjonalista gorliwie wspierający „dobrą zmianę” w wymiarze sprawiedliwości. Podobno usiłował przekonać PSL do zadeklarowania poparcia dla niego, ale dostał kosza.
PiS najwyraźniej nie spieszy się z wymianą rzecznika. Wytrzymał z Bodnarem pięć lat, wytrzyma kolejne miesiące. Tym bardziej że – skoro PSL odmówił współpracy – nie ma chyba pomysłu na kandydata, którego poparłby Senat. Mówiło się o Jarosławie Gowinie, ale nie wygląda ani na to, by chciał porzucić swoją partię, ani na to, by mógł zdobyć poparcie w izbie wyższej parlamentu.
Ostatni bastion kontroli władzy
A więc mamy pat. Taka sytuacja była już za pierwszych rządów PiS, gdy w czerwcu 2005 r. skończyła się kadencja prof. Andrzeja Zolla i rządzący nie potrafili znaleźć kandydata, który zyskałby większość i w Sejmie, i w Senacie. Pod koniec stycznia 2006 r. udało się wybrać Janusza Kochanowskiego. Prof. Zoll był RPO osiem miesięcy dłużej, niż wynosiła jego kadencja. Wiele wskazuje, że z Bodnarem będzie podobnie.
Ta sytuacja pokazuje, jak ważne dla państwa i praworządności są mechanizmy kontrolne. Gdyby RPO wybierany był wyłącznie przez Sejm albo gdyby Senat – jak w poprzedniej kadencji – zdominowany był przez tę samą partię co Sejm – nie byłoby mechanizmu kontrolnego i urząd zostałby przejęty przez PiS w 24 godziny. I w ten sposób zlikwidowany zostałby jeden z ostatnich bastionów kontrolujących władzę polityczną – urząd stojący na straży praw obywatelskich.
Gdyby RPO był dziś nominat PiS, jego przedstawiciele nie zjawiliby się w policyjnych aresztach, gdzie trzymano osoby uczestniczące w proteście przeciw aresztowaniu aktywistki LGBT. Nie zjawiliby się u samej Margot. Nie pilnowaliby, by jej prawa, w tym bezpieczeństwo, były na męskim oddziale aresztu przestrzegane. RPO nie ma władzy, ale ma prawo żądać wpuszczenia do więzienia, zobaczyć dokumenty i na tej podstawie informować opinię publiczną o działaniach władzy. Oceniać je, przystępować jako strona do postępowań. Właśnie RPO wygrał dwie sprawy uchwał samorządów z cyklu „Strefa wolna od LGBT”. Sądy administracyjne uchyliły te uchwały jako bezprawne, naruszające prawa człowieka.
Adam Bodnar, którego odwołania kilkakrotnie domagały się ultrakatolickie organizacje, m.in. Ordo Iuris, urzędując po zakończeniu kadencji, będzie – jeśli to możliwe – jeszcze bardziej niezależny i pryncypialny. Odwołać się go już nie da.