Rzadko się zdarza sytuacja, kiedy MEN zrzeka się władzy na rzecz podległych sobie szkół. Tymczasem tak właśnie zrobił Dariusz Piontkowski. W sprawie sposobu nauczania od 1 września decydować mają dyrektorzy. Do tego każdy indywidualnie. Ministrowi marzy się jedynie, aby to była nauka w murach szkoły. Jednak dyrektorzy i nauczyciele mogą mieć całkiem inne marzenia. Cokolwiek postanowią, minister obiecuje, że się nie obrazi.
Jest decyzja MEN. Co tak wcześnie?
Chwalić należy Dariusza Piontkowskiego za tak szybkie podjęcie decyzji. Jak na pisowskie standardy – pamiętamy, co było z terminem matur czy egzaminu ósmoklasistów – to jest decyzja błyskawiczna. Minister zapowiadał wcześniej, że o sposobie nauki w nowym roku szkolnym dowiemy się na tydzień, a najwcześniej dwa tygodnie przed 1 września, tymczasem 5 sierpnia już wiemy. Do rozpoczęcia roku szkolnego zostało 26 dni. Obawialiśmy się, że to będzie dzień przed. W końcu władza w Polsce wszystko może, nawet trzymać naród w niepewności do ostatniej godziny.
MEN chce, aby to była nauka stacjonarna, prowadzona w salach lekcyjnych, bez obowiązku zakładania maseczek w czasie lekcji. Trzeba myć ręce przed wejściem do szkoły, dezynfekować budynek – sale, korytarze, toalety, ławki, drzwi, klamki itd. – co najmniej raz dziennie. W placówce będą mogli przebywać tylko zdrowi pracownicy, podobnie uczniowie. Ludzie z objawami choroby muszą zostać w domu. Osoby spoza społeczności nie powinny w ogóle wchodzić na teren szkoły, a jeśli zgodę wyrazi na to dyrekcja, muszą mieć założone maseczki. Dyrektor może też podjąć decyzję o zmianie sposobu nauczania i w każdej chwili, po zasięgnięciu opinii kuratora oraz inspektora sanitarnego, przejść na naukę online bądź hybrydową. Minister zaznacza jednak, że całkowite przeniesienie zajęć do internetu powinno być ostatecznością. Lepszym rozwiązaniem byłaby hybryda: część uczniów w szkole, a część przed monitorem w domu. Dyrektor ma wolną rękę w sprawach funkcjonowania szkoły podczas pandemii, może więc wymyślić inne jeszcze sposoby działania placówki, a ministrowi nic do tego.
Dlaczego PiS oddaje władzę w szkołach?
Słowa Dariusza Piontkowskiego są tak piękne, że aż chce się wyściskać z radości człowieka. Niestety, pamięć o poprzednich czynach ministra oraz jego urzędników nie pozwala. Za rządów PiS dyrektorzy i nauczyciele zostali ubezwłasnowolnieni, otoczeni kordonem drakońskich przepisów, za których złamanie groziły najsurowsze kary. Właściwie wszyscy pedagodzy zostali przemianowani na posłusznych wykonawców woli rządu, nic więc dziwnego, że nagłe zrzeczenie się władzy przez ministra budzi niepokój. Co się za tym kryje?
Niestety, obawy nie są bezzasadne. Ma się wrażenie, że dopóki w szkołach było bezpiecznie, pracownicy byli trzymani na krótkiej smyczy. Kiedy jednak stanęliśmy nad przepaścią, minister ogłasza zdjęcie obroży i puszcza nas wolno. A przecież jeszcze kilka dni temu, tuż po wygranych przez Andrzeja Dudę wyborach prezydenckich, posłowie rządzącej partii ogłaszali, że trzeba dokończyć reformę i jeszcze bardziej zideologizować oświatę. Nauczyciele mieliby tak uczyć, aby dzieci i młodzież pokochali program PiS i po osiągnięciu pełnoletności głosowali za. A co z nauczycielami, którzy nie zgodziliby się być bezmyślnym narzędziem w rękach władzy? Czy mają jakiś wybór? Nie biegnę więc, aby uściskać ministra edukacji, ponieważ nie wierzę, żeby PiS pozwolił nauczycielom mieć wybór w czymkolwiek. To jest raczej przygotowanie do zepchnięcia naszego środowiska w przepaść.
Podejrzane jest w decyzji Dariusza Piontkowskiego wszystko, nawet to, że planujący zamknąć szkołę dyrektor nie będzie miał prawa żądać od kuratora czy inspektora sanitarnego opinii na piśmie, bo ci urzędnicy mogą ją wydać ustnie. Ustnie to można otrzymać słowa „dzień dobry”, a nie rekomendację, co robić w obliczu zakażenia Covid-19. Ewidentnie wrabia się pedagogów w jakieś świństwo, choć jeszcze nie wiadomo, w jakie. Czas pokaże.
Nie wszystko jest jednak w rękach władzy, wiele zależy od koronawirusa, a my możemy zachowywać się wobec epidemii głupio albo mądrze. MEN zachowuje się podejrzanie. Jakby wmawiał społeczeństwu, że po wakacjach sytuacja będzie tak bezpieczna, iż minister nie musi nad niczym czuwać. Szkoły same sobie poradzą z problemem. A jeśli nie? Jaką twarz pokaże wtedy PiS? Czy poczuje się do odpowiedzialności? Czy któryś z ministrów poda się do dymisji?
Najważniejsze jest bezpieczeństwo uczniów
W pracy z dziećmi obowiązuje zasada, że bezpieczeństwo jest najważniejsze. Można być doskonałym pedagogiem, mieć sukcesy jak stąd do Honolulu, ale jeśli dziecku pod naszą opieką stanie się krzywda, nauczyciela nie uratują żadne sukcesy. Dyrektora nie uratuje to, że jego placówka zajmowała czołowe miejsca w rankingach, nauczyciela nie uratują dziesiątki czy nawet setki olimpijczyków, którzy wyszli spod jego ręki. Renomowana placówka jest tak samo winna, gdy nie zadbała o bezpieczeństwo uczniów, jak szkoła, która nie może pochwalić się żadnymi sukcesami. Podobnie zostanie potraktowany każdy pracownik, który nie zatroszczył się z należytą starannością o powierzone jego opiece dziecko. Mistrz w zawodzie czy przeciętniak, który nie zasłużył nigdy na żadną nagrodę, zostaną osądzeni tak samo. Bo troska o bezpieczeństwo uczniów jest najważniejsza, dużo ważniejsza niż sukcesy i osiągnięcia, zwycięstwa w olimpiadzie czy prestiż w środowisku.
Przyznanie dyrektorom prawa do podejmowania decyzji, jak ma pracować placówka w czasie pandemii, to nie jest przywilej. To byłby przywilej, gdyby PiS dał się poznać jako partia szanująca demokrację i prawa obywateli. Tak jednak nie jest. Więc ten nagły gest obdarzenia władzą dyrektorów należy odbierać jak przekazanie ciężaru, który może – jeśli taka będzie wola rządu – każdą szkołę, każdego dyrektora i każdego nauczyciela pogrążyć. Będzie niezmiernie łatwo udowodnić, iż dyrektor i podlegli mu pracownicy nie dopełnili z należytą starannością obowiązków i dlatego dzieciom stała się krzywda. Kadra kierownicza oświaty, dyrektorzy i ich zastępcy, także liderzy zespołów przedmiotowych, wszyscy, którzy będą służyć radą swoim szefom, powinni mieć świadomość, że dostali od MEN kamień młyński. Dariusz Piontkowski z uśmiechem na ustach zawiązał dyrektorom ten kamień na szyi i tylko czeka, aby w odpowiednim momencie dać każdemu kopa w tyłek. Potem z nowymi i wiernymi dyrektorami będzie mogła zostać dokończona reforma oświaty, o jakiej mówili niedawno posłowie PiS.
Dariusz Piontkowski nie jest wiarygodny
Decyzję, jak ma wyglądać oświata w nowym roku szkolnym, minister powinien podjąć wespół z innymi podmiotami działającymi w oświacie. To nie jest tylko sprawa rządu, czy dzieci mają iść do szkoły, czy zostać w domu. To jest sprawa mnóstwa instytucji i organizacji, które właśnie z szacunku dla dzieci i z troski o ich bezpieczeństwo należało zapytać. Właśnie teraz przydałoby się zwołać obrady okrągłego stołu, którymi po zdławieniu strajku nauczycieli tak się minister edukacji chwalił. Inaczej by wyglądało wystąpienie ministra, gdyby obok niego stali przedstawiciele kadry kierowniczej oświaty. Od reprezentantów dyrektorów należało zacząć. Co na to chociażby OSKKO? Dalej obecni powinni być przedstawiciele oświatowych związków zawodowych. Co ZNP na to, że ministrowi marzy się stacjonarne nauczanie od września? Jeśli marzenie jest szczere, nie zaszkodzi skonfrontować go z realnie myślącymi związkowcami. Czy „Solidarność” w tej sprawie stoi za ministrem murem?
Tymczasem Dariusz Piontkowski, zamiast zapraszać związkowców do stołu, opędza się od nich jak od natrętnych much. A co z rodzicami, czy oni także nie mają prawa głosu? No i nie zapominajmy, że szkoła jest dla uczniów. Choć są wakacje, do uczniów można dotrzeć. Niechby minister pokazał jakąś namiastkę kontaktu z dziećmi i młodzieżą, a uwierzyłbym, że to nie jest kolejna partyjna zagrywka, lecz szczera troska o dobro Polaków. Niestety, plany rozpoczęcia roku szkolnego zostały przygotowane tylko w resorcie, przez ministerialnych urzędników i w zgodzie z programem rządzącej partii.
Dlatego są podejrzane. Choć chciałbym mieć dyrektora, który naprawdę rządzi. Choć chciałbym mieć ministra, który potrafi podzielić się władzą. Choć chciałbym być nauczycielem, którego zdanie jest ważne dla rządu. Choć chciałbym być rodzicem, którego zdanie w sprawach nauczania się liczy. Choć chciałbym też mieć dziecko, które nie jest lekceważone przez rząd. To przecież ani jednej z tych rzeczy nie mam i długo mieć nie będę. Dariusz Piontkowski dał jedynie namiastkę czegoś dobrego, ułudę, że oto dyrektorzy właściwie zarządzą szkołami w czasie pandemii. Że to jest fałszywy gest ze strony władzy, przekonamy się niebawem, gdy rząd pociągnie wszystkich do odpowiedzialności. Ładnie nas w tę odpowiedzialność wrobił, tak ładnie, jak tylko PiS potrafi. Pogratulować, Panie Ministrze!