W domu Kacpra na razie brak wakacyjnych koncepcji, szykuje się raczej wielka smuta. – Miałem jechać na obóz do Grecji, ale mama wypisała mnie na początku maja – opowiada 17-latek z Łodzi. – Zgodziłem się zresztą, że nie byłoby to bezpieczne, bo co jeśli zamkną granice? Ugrzęźlibyśmy gdzieś w innym kraju? Kacper z kolegami szukał potem obozu żeglarskiego w Polsce, ale nie znalazł nic. Albo zostały odwołane, albo brak miejsc w jego grupie wiekowej.
Po miesiącach siedzenia w domu – ze względu na pandemiczne zamknięcie szkół – najpewniej czekają go najnudniejsze wakacje w życiu. To samo dotknie większość dzieci i młodzieży. Rodzice są przerażeni chaosem. „Puszczać czy nie?”, „Wyjazd jest bezpieczny czy groźny?” – to najczęściej powtarzane przed wakacjami pytania.
Chaos urzędniczy
O tym, że wakacyjne wyjazdy dla dzieci będą w tym roku możliwe, władze zdecydowały niecały miesiąc przed końcem roku szkolnego. Wtedy Ministerstwo Edukacji Narodowej, główny inspektor sanitarny i Ministerstwo Zdrowia opublikowali wytyczne dla organizatorów wypoczynku.
Grupy dzieci mają być maksymalnie 12–14-osobowe, a na miejscu pielęgniarka lub lekarz i regularna dezynfekcja. To jest jasne i także tutaj jasność się kończy.
Kto odpowie organizatorowi wyjazdu, jak przewozić kolonistów? Jak zachować podział na grupy – i dystans – w autokarze albo pociągu?
Od 29 maja nie sposób się doczekać wyjaśnień w tej sprawie. Co robić, gdy okaże się, że np. ośrodkowa kucharka gdzieś złapała koronawirusa? – Co robić, jeśli czyjkolwiek dodatni wynik testu na COVID-19 przyjdzie po zakończeniu turnusu – obdzwaniać rodziców, których dzieci rozjechały się już po całej Polsce?