Jak człowiek ma powód, to się do pracy nie spóźnia. Dyrekcja uprzedziła, że może być problem z parkowaniem. Kto pierwszy, ten lepszy. Część parkingu wyłączono bowiem z użytkowania i przeznaczono na dróżkę dla maturzystów. Do szkoły wchodzi się teraz wszystkimi wejściami. Każdy zdający jest przypisany do określonych drzwi. Sporo osób będzie wchodzić na egzamin przez parking. Samochody mogłyby przeszkadzać.
Z domu wyjechałem o siódmej, matura o dziewiątej, powinienem załapać się na jakieś miejsce. Dojechałem przed ósmą, wcisnąłem się między krzaki i samochód koleżanki. Pierwszy sukces. Współczuję ludziom, którzy przyjadą później i będą musieli w centrum miasta szukać miejsca do parkowania. Za kilka minut nikt już się nie wciśnie.
„Dwa metry, dwa metry odstępu!”
Później dowiedziałem się, że sporo nauczycieli wzięło taksówki. Nie chcieli dodatkowo się denerwować. W horoskopie przeczytałem, że w tym tygodniu czeka mnie awans, którego będą mi zazdrościć koledzy. Stawiam się więc pełen nadziei przed dyrekcją, podpisuję listę i dostaję przydział. Mam prowadzić uczniów z sali egzaminacyjnej do toalety, pilnować, aby zdezynfekowali ręce po wyjściu, i odprowadzać z powrotem na egzamin. Oto mój drugi sukces. Zostałem dziadkiem klozetowym. Koledzy mi zazdroszczą, gdyż odpowiedzialność żadna. Dobrze, że nie jestem przewodniczącym zespołu nadzorującego w sali gimnastycznej. Ten to ma stres.
Stoję sobie i pilnuję toalety. Na twarzy mam maseczkę, na dłoniach gumowe rękawiczki, w ręku spryskiwacz z płynem. Nic nie robię, tylko patrzę. Zainteresowanie ubikacją jest zerowe. Maturzyści stoją w kolejce do sali. Zrobił się niezły tłok. „Dwa metry, dwa metry odstępu!”. Dyrekcja krzyczy, że mam pilnować, aby uczniowie nie zbijali się w grupy. Nie wiedziałem, że to moje zadanie. Szefowa huknęła na mnie, ja huknąłem na młodzież, ludzie posłusznie wykonali polecenie. Ale mi tego brakowało! Trzy miesiące na nikogo nie krzyczałem. „Toaleta wolna, proszę wchodzić do pierwszej kabiny z brzegu i nie siedzieć długo! Każdy chciałby skorzystać”. Jestem w swoim żywiole.
Huknąłem jeszcze parę razy na uczniów, szefowa zeszła z drugiego piętra, rzuciła okiem, że u mnie wszystko gra, uśmiechnęła się. „Jest odstęp, pani dyrektor”. Młodzież grzecznie pakowała swoje rzeczy do foliowych worków i wieszała na wieszakach. Jakaś absolwentka powiedziała, że nie będzie gnieść płaszczyka, musi powiesić oddzielnie. Bardzo ładny prochowiec Burberry. Gdyby mnie było na taki stać, też dbałbym o niego. Włożyć taki skarb do foliówki – to byłaby zbrodnia. No nic, sam nie mam, mogę tylko popatrzeć na cudze. „Dobra – mówię – powieś tutaj. Tylko nie zapomnij wziąć po egzaminie. Psik, psik, możesz wchodzić. Powodzenia!”.
Ksiądz dziadkiem klozetowym
Egzamin zaczął się punktualnie. W wielkiej sali gimnastycznej cisza jak makiem zasiał, a na korytarzu hałas. Dzwoni telefon. Potem drugi. Potem ten pierwszy znowu. Odzywają się telefony, które maturzyści zostawili w reklamówkach i nie wyciszyli. „Nie wyciszyli, gamonie?”. Nie wiem, czy mogę opuścić swoje stanowisko. Pójdę, może teraz nikt nie zechce skorzystać z toalety. Trzeba przecież zorganizować komisyjne otwarcie foliówek i wyłączyć te cholerne telefony. Przyszła woźna w złym humorze. Mówi, że to pewnie dzwoni czyjaś mama, aby powiedzieć, iż dziecko zapomniało kanapek. Może podać? A może chce życzyć powodzenia i przesłać ostatnie buziaczki? Otwieramy torby i wyłączamy telefony. Niektórych się nie da albo ja nie potrafię, więc wynosimy torby do pokoju nauczycielskiego. Niech tam sobie dzwonią.
Idzie ksiądz. Szczęść Boże, szczęść Boże! Tylko dokąd on idzie? Nie, to niemożliwe. Ksiądz też został dziadkiem klozetowym? No tak, na drugim piętrze. Jeden z nauczycieli rezerwowych się śmieje, ale zwracam mu uwagę, że to najlepsza fucha podczas matur. Chciałbym stać przy ubikacji przez wszystkie dni matury. A najbardziej jutro, gdy będą zdawać matematykę. Wiecie, co się wtedy może dziać na sali egzaminacyjnej? Nie mam pojęcia. Ale na pewno nic dobrego. A tu przed kibelkiem nic się nie będzie działo. Więc dyrekcja zrobiła księdzu uprzejmość, że kazała mu stać w tym miejscu. Może to głupio zabrzmi, ale też czuję się wyróżniony tym kibelkiem.
Mija godzina egzaminu i nikt nie wychodzi z sali. Żaden maturzysta nie ma potrzeby? To nienormalne. Dziwię się, ale woźna wyjaśnia, że słyszała, jak nauczyciele mówili, iż nie będą wypuszczać. Tylko w naprawdę poważnych przypadkach się ugną. A tak, nie. Po egzaminie niektóre komisje chwaliły się, że z ich sal nikt nie wyszedł. I tak trzymać! Skoro nie wychodzą, robię sobie małą przerwę i idę napić się kawy. Wchodzę do biblioteki na kawę i od razu dostaję w łeb. Tych książek mam nie dotykać, bo są na kwarantannie. Oddali uczniowie, zostały odkażone, ale kto wie, co w nich siedzi. Lepiej nie ruszać. To miejsce też nie jest bezpieczne? Chcesz kawy, a nie masz własnego kubka? Kompletnie cię porąbało!
„Mówił pan, że będzie »Pan Tadeusz«”
Woźna daje mi znak, że z sali wyszedł maturzysta. Czyli jednak wypuszczają do kibelka. Trzeba odprowadzić. Nie? Chłopak mówi, że nie chce to toalety. Skończył egzamin. Idzie do domu. Już? Przecież minęła dopiero godzina, no może parę minut więcej. Już skończyłeś? Dowiaduję się, że temat był bardzo łatwy. „Wesele”. Ale co dokładnie? Dokładnie nie pamięta, ale pisał o duchach w „Weselu”. A oprócz tego o zjawach w „Makbecie”. „O, panie profesorze, czy czarownice w „Makbecie” to były zjawy, czy nie? Napisałem, że zjawy, ale teraz mam wątpliwości”. Coś tam mówię, ale przecież nie mogę wyrokować, gdyż nie znam tematu. Pytam o drugi temat, ale chłopak nie wie. Nie zwracał uwagi na wiersz, bo pisał o „Weselu”. „Więc to błąd, że uznałem czarownice za postacie fantastyczne czy jednak nie błąd?”.
Potem przez pół godziny nie wyszedł z sali nikt. Mogłem iść na kawę i nic by się nie stało. Została godzina do końca. Wyjdą wcześniej czy nie wyjdą? Czy jak na chwilę opuszczę stanowisko, to stanie się coś strasznego? Wie pani, nie chciałbym zawieść szefowej. Jak coś schrzanię, drugi raz nie da mi tak dobrego miejsca. Przydzieli mnie do komisji albo nawet każe być przewodniczącym w największej sali. A tego bym nie chciał. Może jednak daruję sobie tę kawę. Dobrze zrobiłem, gdyż dziesięć minut później wyszła uczennica. Była bardzo radosna. „I co? Mówił pan, że będzie »Pan Tadeusz«”! A jest „Wesele”. Niepotrzebnie omawialiśmy Mickiewicza. Pomylił się pan!”.
„Kto? Ja? Nie pamiętam, żebym stawiał na „Pana Tadeusza”. Ja nigdy na nic nie stawiam, bo mnie jest wszystko jedno. Ktoś ci bzdur naopowiadał”. Dziewczyna jednak nie słuchała, tylko wbiegła do ubikacji. „Zaraz, a ręce spryskać?”. A, to po wyjściu spryskujemy, nie przed wejściem. Wszystko mi się myli. To przez to, że jeszcze kawy nie piłem. Ile czasu można siedzieć w ubikacji? „Halo, proszę wychodzić!”. No, nareszcie! Psik, psik! I do sali. Po tej dziewczynie nikt już nie chciał do toalety. Woźna przypomina, że 15 minut przed końcem egzaminu nie wolno wypuszczać. Teraz muszą siedzieć do końca. A co potem?
Uczniowie w dobrych humorach
Wybiło południe i uczniowie wylali się z sali egzaminacyjnej. Biorą torby i odfruwają. „Kto nie znajdzie swojej, niech idzie do pokoju nauczycielskiego” – tłumaczę. Młodzież chwali się, że dobrze im poszło. Wiersza nikt nie wziął. Lepsze „Wesele”. Łatwy temat, dobra lektura, wspaniała matura. Jutro będzie gorzej. Matematyka. Niektórzy mają jeszcze dzisiaj polski rozszerzony. Umawiają się, że pójdą gdzieś razem. Przejdą się, odpoczną. Może na kawę pójdą. Pizzę? Gadają, cieszą się. „Dwa metry, dwa metry odstępu! Panie profesorze, dlaczego pan nie pilnuje?”. To głos pani dyrektor. Łapię się za głowę i huczę na maturzystów, aby nie zapominali, że jest epidemia. Należy zachować dystans! Szefowa kiwa z niezadowoleniem głową i idzie sprawdzić drugie piętro. Ciekawe, jak sobie radzi ksiądz? Może jeszcze gorzej? Poszedłbym zobaczyć, ale boję się opuścić stanowisko. Karę bym dostał.
Uczniowie powoli wychodzą ze szkoły. Są w bardzo dobrych humorach. Wyspiański na maturze, coś pięknego. „Ja pisałam o »Dziadach«”. „A ja o »Małym księciu«”. Ktoś mówi, że pisał o filmach Disneya, bo tam też są postacie ze świata fantastycznego. „Nie, Disney to raczej przesada”. „Panie profesorze, czy można pisać na maturze o bajkach Disneya?”. Proszę, aby nie zatrzymywali się w grupach. Trzeci raz mi szefowa nie będzie zwracać uwagi, tylko od razu wlepi karę. Jaką? No na przykład wyznaczy do dużej sali. Brrr! Za nic w świecie nie chcę być przewodniczącym. „Odstęp, odstęp, zmykać do domu!”.
Woźna mówi, że ich nie obchodzi epidemia. Są młodzi, nic im nie grozi. A my? Myśli pan, że to będzie bez skutków? Za kilka dni dostanie pan wysokiej gorączki, pojawią się kłopoty z oddychaniem, a pomocy znikąd. W Łodzi zaczyna się to, co jest na Śląsku. Nie ma nawet sensu wołać karetki. Zawiozą gdzieś i mogiła. Jedna z koleżanek przynosi wiadomość, że wuefistka od jutra poszła na zwolnienie i szefowa szuka kogoś na zastępstwo. Do sali gimnastycznej. Brrr! Może księdza?