Krajobraz po końcu świata
Krajobraz po końcu świata. Jak Polacy spontanicznie zakończyli pandemię
Wydaje się, że nasze społeczeństwo masowo i z ulgą żegna się z pandemią. Może nawet przesadny jest jeszcze ten entuzjazm w zrzucaniu masek i wyleganiu na otwarte przestrzenie. Faktem jest jednak, że przedpandemiczna poprzedniość dziarsko wraca: ścieżki rowerowe i ulice miast standardowo się już korkują, młodzież chadza gromadnie, dzieci rozsadzają place zabaw, kawę się spożywa (przy co drugim stoliku), piwo się spożywa (terenowo), grilluje się (po sąsiedzku i w gronach bynajmniej nie spokrewnionych). Zapanowała późnowiosenna normalność.
Ludzie zdezorientowani chaotycznymi posunięciami władzy liberalizującymi epidemiczny reżim (jeszcze chyba bardziej niezrozumiałymi niż wprowadzane od marca zaostrzenia) w gruncie rzeczy nie wiedzą: jest ta pandemia, czy jej nie ma; tli się tylko w nielicznych ogniskach pod kontrolą, czy też ognisk jest więcej, lecz z braku testów ich nie wykryto? Ale działa społeczny dowód słuszności: inni wyluzowują, to nie będę robił z siebie dziwadła, spoconego i zakneblowanego pod przyłbicą i w gumowych rękawiczkach. Eksperci od epidemii ostrzegają co prawda, że możemy przesadzić, a już pomysł organizowania wesel, czyli wielopokoleniowych zgromadzeń na 150 osób, gdzie ścisły kontakt fizyczny każdego z każdym wynika z samej definicji imprezy, pachnie szaleństwem.
Tymczasem badacze społeczni ogłaszają wyniki licznych badań, które przeprowadzili na nas, kiedy – niczym w globalnym laboratorium – siedzieliśmy zamknięci w domach, wyizolowani ze społecznych kontekstów, poddani zrazu lękowi i poczuciu zagrożenia, potem znużeniu i zniecierpliwieniu. Psychologia, socjologia, politologia zapraszały ochotników do sondaży i ankiet, pisania listów i pamiętników.
Jakie zatem wynikają z tych poszukiwań wnioski, czego nieoczywistego możemy się dowiedzieć o nas samych i naszym społeczeństwie?