Zofia Małas, przewodnicząca Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych, wspomina, że pierwszą głośną ofiarą agresji wobec pracowników służby zdrowia była pielęgniarka ze Skarżyska-Kamiennej. Pod koniec marca stwierdzono u niej zakażenie koronawirusem, a ponieważ pracowała też w innym szpitalu – jak większość nisko opłacanych pielęgniarek – oskarżono ją o roznoszenie zarazy. Mieszkańcy Skarżyska nie poprzestali na internetowym hejcie, zaczęli utrudniać pielęgniarkom codzienne funkcjonowanie, nie obsługując ich rodzin w sklepach. „Czujemy się szykanowane” – Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych próbował zwrócić uwagę na ten problem, pisząc w tej sprawie apel.
W Gliwicach nie dalej jak dwa tygodnie temu oblano farbą i przebito opony w samochodzie należącym do pielęgniarki. „Ratowniku, precz. Nie roznoś zarazy” – kartkę z taką treścią zobaczył za wycieraczkami ratownik medyczny ze Szczecina. „Lekarzu, zamieszkaj w garażu. Mieszkańcy bloku” – taką wiadomość w skrzynce znalazł lekarz z tego samego miasta. W Poznaniu na drzwiach jednej z piekarń pojawiło się ogłoszenie: „Personel medyczny prosimy o powstrzymanie się od zakupów”. Kartka wisiała kilka tygodni, zniknęła, kiedy zdarzenie opisały media. Do Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie zgłosiła się ostatnio lekarka, kiedy przedszkole odmówiło zapisania jej dziecka do placówki w przyszłym roku.
Żeby przemoc nie eskalowała
Lokalne media codziennie raportują o podobnych incydentach. Ale skali agresji, tej bezpośredniej i dotkliwszej niż hejt w sieci – którego też jest więcej w ostatnich tygodniach – nikt jeszcze dokładnie nie zmierzył. Skargi dotyczące nieobsługiwania w sklepach, niszczenia samochodów, wybijania okien w mieszkaniach, oblewania drzwi wejściowych farbą wpływają regularnie do dr. Bartosza Fiałka, szefa grupy pracowniczej Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. – W sumie dostałem ponad 20 zgłoszeń, ale myślę, że jest ich więcej. Żyjemy w społeczeństwie, w którym osoby doświadczające agresji czy przemocy wstydzą się tego i rzadko mówią o tym publicznie – mówi.
Naczelna Izba Pielęgniarek i Położnych nie prowadzi rejestru wszystkich przypadków, ale też notuje, że jest ich ostatnio więcej. – Kierujemy nasze koleżanki w takich sytuacjach do psychologa. W okręgowych izbach pielęgniarek i położnych działają stałe dyżury psychologów – mówi Zofia Małas. Skargi dotyczące ataków i mowy nienawiści docierają też do Adama Bodnara – rzecznik praw obywatelskich potwierdził, że w ostatnich tygodniach do jego biura wpływa ich coraz więcej. Poprosił prezesa Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie o przekazanie mu informacji o sprawach, które do niej trafiają.
Dla lekarzy, pielęgniarek i pozostałych pracowników medycznych powstała m.in. ogólnopolska akcja „Adwokaci dla medyków”. Kancelarie z całej Polski bezpłatnie oferują pomoc w różnych aspektach związanych z pracą w czasie epidemii. Okręgowa Izba Lekarska w Warszawie uruchomiła też mail interwencyjny „Stop hejtowi”.
Dr Bartosz Fiałek uważa, że to nie wystarczy. 4 maja wysłał do ministra sprawiedliwości pismo z wnioskiem o powołanie specjalnych jednostek do zwalczania agresji wobec personelu medycznego. Miałyby funkcjonować na wzór działających w prokuraturach regionalnych i okręgowych komisji zajmujących się sprawami karnymi związanymi z błędami lekarskimi. – Komisje w sposób bardzo surowy i bardzo szybki – w ciągu 24 czy 48 godzin – mogłyby stawiać przed sądem osoby, które agresją i mową nienawiści utrudniają życie lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych i innych pracowników służby zdrowia. Może dzięki temu te niedopuszczalne praktyki wobec nas nie będą eskalować – uważa dr Fiałek.
Propozycję OZZL jako „dobrą” oceniła Mariola Łodzińska, wiceprezeska Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych, i zapowiedziała jej poparcie.
Na razie pewne środki ochrony dla pracowników medycznych uwzględniono w specustawie koronawirusowej. Jeśli hejt spotyka ich w związku z wykonywaniem zawodu, mogą żądać dla sprawcy np. zakazu publikacji obraźliwych treści w internecie. Jeżeli sprawca złamie zakaz, może być nawet tymczasowo aresztowany. Specustawa nie wyczerpuje jednak wszystkich sytuacji, których doświadcza personel medyczny – a zwłaszcza nie dotyczy bezpośrednich, dotkliwych incydentów, które zdarzają się po dyżurze. W większości sytuacji lekarzom i pielęgniarkom pozostaje wejście na drogę cywilną, co oznacza długą walkę w sądzie albo zgłaszanie policji aktów wandalizmu.
Sądziliśmy, że to zniknie
Z opublikowanego w grudniu 2019 r. sondażu CBOS na temat zaufania społecznego do różnych zawodów płynęły dla pracowników medycznych optymistyczne wnioski: na szczycie rankingu stanęły pielęgniarki (89 proc. deklaracji dużego szacunku), za nimi lekarze (ufało im 80 proc. społeczeństwa). – Myśleliśmy, że epidemia utrwali to, jak ważne i potrzebne są te zawody oraz jak niebezpieczne jest ich wykonywanie – mówi Zofia Małas.
– Covid-19 to nowa choroba, jest z nami od około pięciu miesięcy, a to w medycynie bardzo krótko. Z niewiedzy wynika lęk, także o społeczne czy ekonomiczne konsekwencje pandemii. I to jest motorem napędowym dla różnego typu agresywnych zachowań – tłumaczy zwiększenie agresji wobec pracowników medycznych dr Fiałek. – Polski rząd niestety nie przygotował planu epidemii. A takie działanie, wiedza na temat kolejnych ruchów decydentów – uspokoiłyby społeczeństwo. Na razie żyjemy od jednej do drugiej konferencji prasowej premiera i ministrów.
Czytaj też: Czy nauka podpowie nam, jak wychodzić z pandemii?
W wielu krajach codziennie w ustalonych godzinach mieszkańcy otwierali okna i bili brawa dla lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych. W Polsce było tak m.in. 7 kwietnia, w Światowy Dzień Zdrowia. Ratownik Piotr Chudy, który pracuje w szpitalu w Rawiczu, mówi, że takie gesty są zbędne: – Nie musicie bić braw. Wystarczy, że będziecie nas szanować. Kilka dni temu opublikował w mediach społecznościowych film, na którym pyta – i jest to pytanie do nas wszystkich – „Co się z wami dzieje?”.
Jego film udostępniono prawie 9 tys. razy. Z wiadomości, które komentujący pod nim zostawiają, najczęściej przebija zdziwienie, że można mieszkającym po sąsiedzku medykom uprzykrzać życie. Albo nie wpuścić do sklepu? Niektórzy też za tych „sąsiadów bez serca” przepraszają.