Poznaliśmy Kościół raczej milczący, nieobecny w sprawach społecznych i politycznych. Gdy od tygodni trwał dziwaczny spektakl wokół wyborów prezydenckich, hierarchowie nie zabierali głosu. Skupili się na kwestii, ilu wiernych może uczestniczyć w nabożeństwach. Dopiero kilka dni temu Konferencja Episkopatu Polski wystosowała do polityków – pisany jak zwykle ezopowym językiem – apel, by „wypracowali wspólne stanowisko” w sprawie wyborów.
Znacznie więcej można by też oczekiwać „na froncie walki z epidemią”. Są oczywiście niezwykłe siostry dominikanki, które z uśmiechem idą wszędzie tam, gdzie potrzeba pomocy. Jest ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, prezes Fundacji Brata Alberta, który niemal 24 godziny na dobę koordynuje wsparcie dla domów pomocy społecznej. Ks. Mieczysław Puzewicz z Centrum Wolontariatu w Lublinie organizuje niezliczone akcje wsparcia. Tu i ówdzie do pomocy zgłaszają się pojedynczy księża, misjonarze czy seminarzyści. Ale trudno nie odnieść wrażenia, że Kościół trochę się schował, nadwerężając swój wizerunek charytatywnej potęgi. Widać poszczególnych kapłanów, ale znacznie mniej – instytucję.
Blada ofiarność
Koronawirus obnażył jednak mentalny dystans, jaki dzieli polski Kościół od światowego, który stara się podążać za głosem papieża Franciszka, obnażył także głębokie, doktrynalne pęknięcia, jakie dzielą go od wewnątrz. I wszystkie zaniechane reformy: od sposobu finansowania począwszy, na dopuszczeniu świeckich do współdecydowania skończywszy.
GŁOS Z WATYKANU: kard. Konrad Krajewski, jałmużnik papieski, zaapelował do hierarchów, by każdy z nich oddał jedną swoją pensję na rzecz najbardziej potrzebujących w czasie pandemii. „Nie chodzi o żadne datki. Problem w Kościele jest taki, że my się przyzwyczailiśmy, że to nam się daje, a nie, że my dajemy.